Granica Nikaragua-Kostaryka – dzień 27


Zobacz dużą mapę

W doskonałych nastrojach opuściliśmy Playa del Coco w kierunku Panamericany i granicy z Kostaryką. Po drodze samochód został poddany toalecie, bo naprawdę był już sponiewierany. Marzena wypatrzyła napis auto lavado, wjechałem do bramy, gdzie na zadaszonej betonowej platformie spryskiwano i myto auta. W ciągu 40 min młody człowiek pracujący z widocznym zaangażowaniem i ochotą umył samochód za równowartość 3 dolarów zapłaconych młodej właścicielce tego przybytku i napiwek w tej samej wysokości wręczony jemu osobiście. Jeszcze nigdy kwota wręczonego przeze mnie napiwku nie wynosiła 100% zapłaconego rachunku, ale przecież zawsze jest ten pierwszy raz.

Granica Nikaragua – Kostaryka sprawia najlepsze wrażenie ze wszystkich dotychczas przekraczanych, solidne budynki, widoczna logika procesu odprawy ludzi i samochodów. Niestety to tylko wrażenie. Już policjant nikaraguański sugerował nam, że dobrze jest wziąć pomocnika-przewodnika, który szybciej pomoże załatwić formalności. Początkowo się obruszyłem, ale rozsadek wziął górę i „zatrudniłem” młodego, bardzo aktywnego Nikaraguańczyka. Okazało się to niezwykle przytomnym posunięciem. Rzeczywiście był pomocny, formalności trwały 1 godzinę a mogły trwać trzy razy dłużej. Pomny tego doświadczenia poprosiłem go o polecenie „pomocnika” na drugą stronę granicy. Znalazł się natychmiast kilkunastoletni chłopiec, który nie wiadomo jakim sposobem i prawem prowadził nas jadąc rowerem z terytorium Nikaragui do Kostaryki. Tam jego starszy kolega nas przejął.

Pierwsze formalności poszły sprawnie i już miałem przekonanie, że to najlepiej funkcjonująca granica w Ameryce Centralnej. Stara prawda mówi – nie chwal dnia przed zachodem słońca. Sprawdziła się na ostatniej przeszkodzie. Pozostało wypisanie kwitu odprawy terminowej auta, przy czym wcześniej zostały zebrane, sprawdzone i opieczętowane wszystkie niezbędne dokumenty. Już kolejka do tego pokoju wydała mi się podejrzana, była największa ze wszystkich, chociaż stało tam tylko osiem osób przed nami. No cóż, po godzinie też było osiem. Po dwóch godzinach, kiedy liczba oczekujących przed nami zmniejszyła się do czterech, bez kolejki przepuściliśmy ze zrozumieniem gestykulującego wymownie Latynosa w towarzystwie kobiety w zaawansowanej ciąży. Gdy minęła godzina załatwiania formalności tej pary zacząłem mieć wątpliwości co do szczerości moich uczuć w stosunku do kobiet w ciąży. Moja niechęć zwróciła się w kierunku urzędnika widocznego przez szybę i uwijającego się jak w ukropie, tyle że bez widocznego skutku. Kolejka za nami zwiększyła się do dwudziestu pięciu osób, z których część zaczęła się pokładać na podłodze. Scena jak z Kafki. Dla zdobycia dystansu wyszedłem na pół godziny na zewnątrz zostawiając Marzenę w kolejce. Nic nie pomogło, przeciwnie, moja zniecierpliwienie przeradzające się we wściekłość postawiło tamę Latynosowi, który próbował się bez kolejki o coś dopytać. Awantura wisiała w powietrzu, na szczęście on się wycofał. Gdy wreszcie po trzech i pół godzinie weszliśmy aby załatwić ATR byłem w stosunku do urzędnika wrogo nastawiony, ale moja wyuczona empatia mówiła mi żeby tego broń Boże nie okazywać. Na przekór moim oczekiwaniom, on był profesjonalistą, nasz przypadek prosty, w pięć minut sprawa została załatwiona i mogliśmy odjechać.

Przyrzekamy sobie nawzajem solennie, że nie będziemy jeździć po zmroku bo to w krajach rozwijających się jest szczególnie niebezpieczne a my dodatkowo nie mamy doświadczenia jazdy w takich warunkach. Na nic to się zdaje, bo zawsze znajdują się ważne przyczyny by złamać przyrzeczenie. Zatrzymaliśmy się ostatecznie w Jaco po przejechaniu ponad 400 km, lądując w krańcowym zwątpieniu w Best Western Resort. To sieć przeciętnych, by nie rzec podrzędnych moteli w USA widoczna gdzieniegdzie również w Europie. Nocleg w USA jest tani 50-70 dolarów, w Kostaryce kosztował nas 140 dolarów i wyrzut sumienia, że spadliśmy tak nisko by nocować w sieciowych amerykańskich hotelach. Ale nie było innego wyjścia. Byliśmy krańcowo zmęczeni, zniechęceni przejściami na granicy, jazdą na łeb na szyję a następnie poszukiwaniem noclegu i następnego dnia chcieliśmy zwiedzić Manuel Antonio National Park.

Poszukiwanie noclegu nocą w nieznanym terenie nie mając wcześniej namierzonego celu jest trudnym, a czasem bardzo frustrującym zadaniem. Wiadomo, nocą gorzej widać, a znaki i informacje w Ameryce Centralnej są tak przygotowane, jakby je czytać należało w świetle dziennym. Kostaryka znajduje się pod przemożnym wpływem Stanów Zjednoczonych. Amerykanie wykupili przed laty mnóstwo ziemi, mówi się , że 65% atrakcyjnych terenów z dostępem do Pacyfiku jest w rękach Amerykanów, 25% to Parki Narodowe a zaledwie 10% pozostaje dla Kostarykan. Infrastruktura hotelowa nosi też charakter amerykański, często megalomańska, wystawna, luksusowa, w większości kiczowata, kiedyś relatywnie tania i przez to dostępna dla sporej liczby zamożnych i średniozamożnych ludzi. Druga strona to niskobudżetowe (nie zawsze tanie), często prymitywne schroniska (hostel’s i cabinas) i im podobne przybytki dla bacpakers’ów h. Kostaryka ma z pewnością wiele do zaoferowania dla każdego, dlatego my znaleźliśmy Półwysep Osa i Park Narodowy Corcovado.