Pielgrzymowanie jest częścią natury człowieka, jest widoczne w historii od najdawniejszych czasów, niezależnie od przynależności narodowej, kulturowej i religijnej. Tradycja pielgrzymki do grobu Św. Jakuba Apostoła, należy do najstarszych i najważniejszych w świecie chrześcijańskim, oprócz pielgrzymki do Grobu Chrystusa w Jerozolimie oraz Grobu Św. Piotra w Rzymie. Historia pielgrzymowania do Santiago de Compostela sięga IX wieku, ale w średniowieczu Camino stało się najbardziej uczęszczanym szlakiem pielgrzymkowym zachodniej cywilizacji. Jednym z największych zwolenników Camino był papież Kalikst II, który w 1152 r. opublikował dzieło, Codex Calixtinus, stanowiące w swojej V części dokładny opis szlaku i przewodnik, do dziś uznawany jako najlepsze źródło wiedzy o korzeniach Camino. Europę spowiła pajęczyna dróg pielgrzymkowych wiodących do Santiago de Compostela, z południa Hiszpanii, Portugalii, Francji, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Szwajcarii, Włoch, Belgii, Holandii, Niemiec, Austrii, Węgier, Chorwacji a nawet z Polski. W tym okresie na szlaku rozwinęły się i powstały liczne osiedla, miasteczka i miasta, a w nich kościoły, zakony, schroniska i szpitale dla pielgrzymów. Ślady tego zachowały się do dziś i są atrakcją turystyczną, a także podstawą infrastruktury dzisiejszego Camino de Santiago.
Wśród wielu szlaków Camino de Santiago, Droga Francuska – Camino Frances – uważana jest za najważniejszą. Jest także najbardziej uczęszczaną. Tą drogą podążali Karol Wielki, Św. Franciszek z Asyżu, a współcześnie Jan XXIII. Jan Paweł II dwukrotnie był z wizytą w Santiago de Compostela, w 1982 r., w pierwszym Roku Świętym demokratycznej Hiszpani (kiedy data śmierci Św. Jakuba, 25 lipca, przypada w niedzielę) i ponownie w 1989 r. Do tradycji należy, że zgrupowania reprezentacji piłkarskiej Hiszpanii często odbywają się właśnie w Santiago de Compostela. Przed wyjazdem na mistrzostwa świata do RPA, trzech piłkarzy – Iniesta, Torres i Busquet – złożyło ślubowanie, że wybiorą się w dziękczynną pielgrzymkę Camino de Santiago, jeśli uda im się zdobyć zloty medal.
Tematyka pielgrzymowania szlakiem Jakubowym znalazła odzwierciedlenie zarówno w literaturze jak i w filmie. Współcześnie powstało kilka filmów, w tym reżyserowany przez Luisa Bunuela La Via Lactea (Droga mleczna), którego antyklerykalny stosunek znajduje tutaj swoje odzwierciedlenie. Emilio Estevez idąc śladami przodków swojego ojca, zrobił w 2010 r przejmujący filim The Way , w którym Martin Sheen (ojciec) gra główną rolę ojca pielgrzynującego na Camino z prochami swojego syna. Martin Sheen odbył wczesniej pielgrzymkę, która zaowocowała niezwykymi zdarzeniami i dlatego pewnie film ma tak duży pozytywny ładunek emocjonalny. Książek powstało mnóstwo, najwięcej jako wspomnienia pielgrzymki, która zmieniła życie wielu ludzi. Inne znalazły tutaj swoją inspirację, jak np. Pielgrzym – Paulo Coelho.
W 2010 roku z St Jean Pied de Port, które jest jej początkiem, wyruszyło w ponad 36000 pielgrzymów. Jego trasa poza początkowymi kilkunastoma kilometrami w Pirenejach Francuskich, przebiega przez terytorium Hiszpanii, obszary czterech podstawowych jednostek administracyjnych – wspólnot autonomicznych: pięknej Navarry, urzekającej La Rioja, sentymentalnej Kastylii-Leon oraz niezwykłej Galicji. Navarra i La Rioja to część etnicznej krainy Basków, jednego z najstarszych ludów Europy.
Trasa Camino de Santiago Frances ma ok 780 km długości. Pod względem geograficznym przebiega w pewnym oddaleniu, równolegle do wybrzeży Oceanu Atlantyckiego, przez Pireneje Atlantyckie, następnie dolinami rzek Erro i Arga podążając u podnóży Sierra de Andia, Sierra de Loquiz do Pampeluny, by w La Rioja przeciąć Rioja Alta u podnóży Sierra de la Demanda. Meseta Hiszpańska, w części południowej wyznacza szlak w Kastylii przebiegający na wysokości 600-1200 m npm. By dotrzeć do Burgos trzeba pokonać znaczne wzniesienia, min. Montes de Oca, ale później monotonny płaskowyż Mesety prowadzi szlak do Leon. Dalej znów zaczynają się góry i to znacznie trudniejsze od Pirenejów Atlantyckich. Najpierw trzeba się wspiąć na wysokość ponad 1515 m npm w Montes de Leon, co jest najwyżej położonym punktem trasy, a następnie przekroczyć granicę Galicji niedaleko O Cebreiro w górach Sierra de la Cabrera. Końcowy odcinek to wyżynne rejony Galicji.
W 1987 r. Droga Św. Jakuba została uznana jako pierwszy Europejski Szlak Kulturowy, w uznaniu dla wkładu jaki wniosła dla europejskiej cywilizacji, a w 1993 r. zyskała status Światowego Dziedzictwa UNESCO. Liczba pielgrzymów na Camino de Santiago do końca lat 80-tych była relatywnie mała i wynosiła kilkaset do kilku tysięcy osób rocznie. Rozkwit ruchu pielgrzymkowego współcześnie notuje się w latach 90-tych, kiedy w latach określanych jako święte dla Santiago de Compostela ( zdarzyło się to w 1993 i 1999 r., gdy data śmierci Św. Jakuba, 25 lipca przypadła w niedzielę) liczba pielgrzymów eksplodowała do poziomu 99 436 i 154 613, pozostając w pozostałym okresie na poziomie 5000-30000. W pierwszej dekadzie XXI wieku popularność pielgrzymowania na Camino de Santiago spotęgowała się w 2004, kolejnym roku świętym, kiedy zarejestrowano 179 tys. pielgrzymów i od tego czasu utrzymuje się na poziomie ponad stu tysięcy. W 2010 roku, który był także rokiem świętym, na trasie pojawiła się rekordowa liczba 271 183 pielgrzymów. Statystyki uznają za pielgrzymów osoby, które przeszły piechotą co najmniej 100 km lub przejechały na rowerze dwukrotnie dłuższą odległość na trasie jednego ze szlaków Camino de Santiago i potrafią to udokumentować wpisami w paszporcie pielgrzyma (Credencial del Peregrino).
Pielgrzymi na Camino de Santiago 1985-2010
Źródło: Wikipedia
Pielgrzymi, trekkersi i sportowcy na Camino de Santiago.
Eksplozja liczby pielgrzymów w ostatnich dwudziestu latach wiąże się ze wzrostem popularności Camino de Santiago jako atrakcji turystycznej, która jest umiejętnie propagowana przez władze krajowe i lokalne Hiszpanii. W wielu krajach europejskich rozwinęły się także mniej lub bardziej zinstytucjonalizowane formy propagujące wędrówkę (pielgrzymkę) Szlakiem Św. Jakuba. Odżyły tradycje i drogi Camino de Santiago z Dublina, Kolonii, Brukseli, Paryża, a nawet Lublina i rzeczywiście na trasie można spotkać ludzi, którzy podążają do Santiago de Compostella z wybranych miast w danym kraju, albo po prostu ze swojego miejsca zamieszkania. Az trudno uwierzyć, ale są tacy, którzy idą miesiącami, co we współczesnym świecie wydaje sie niemożliwe, a inni realizują swoje przedsięwzięcie kilka lat z przerwami. Wędrują starsi i młodzież, indywidualnie, we dwoje (małżeństwa) i w małych grupach. Wielu wraca na Camino, kontynuując większe przedsięwzięcie, albo żeby przeżyć to jeszcze raz.
W krajach uprzemysłowionych zmienia się struktura wiekowa społeczeństwa i aktywności zawodowej. Z jednej strony coraz więcej ludzi idzie na emeryturę wcześniej z różnych względów, bo są zachęcani przez firmy, dla których koszt pracy młodych, dobrze wykształconych jest niższy. Z drugiej strony ludzie żyją dłużej i długo pozostają sprawni fizycznie, co pozwala im realizować przedsięwzięcia wymagające dobrej kondycji fizycznej. No i świat zrobił się mniejszy, komunikacja i transport rozwinęły się do takiego poziomu, że nie sprawia żadnego problemu (koszty i infrastruktura) przemieszczanie się na duże odległości. Stąd w atrakcyjnych miejscach na świecie spotyka się ludzi różnych narodowości, często przybywających z daleka, żeby zobaczyć lub uczestniczyć w czymś niezwykłym. Nie dziwi więc, że wraz ze wzrostem popularności i renomy turystycznej na Camino de Santiago spotyka się ludzi z całego świata.
Według moich obserwacji, prawie wszyscy udający się na wędrówkę Drogą Św. Jakuba zaopatrują się w paszport pielgrzyma „Credencial del Peregrino” ze względu na liczne przywileje (schroniska, ceny hoteli, posiłków, wstęp do muzeów). Paszport z pieczątkami miejsc na drodze stanowi także pamiątkę i dowód odbycia pielgrzymki, która dla niektórych jest odmianą trekkingu. Obecnie na trasie większość to osoby, które traktują to jako wędrówkę szlakiem ciekawym historycznie, kulturowo i krajobrazowo. Wyzwanie stanowi także jego długość. Są także sportowcy, którzy traktują Camino jako możliwość sprawdzenia się jadąc rowerem, lub biegnąc. Infrastruktura turystyczna, schroniska, hostele, tanie bary i restauracje ułatwiają podróżowanie w różny sposób. Taki stan rzeczy nie przeczy faktom, że ta wędrówka-pielgrzymka ma przede wszystkim charakter duchowy, transcedentalny. Wśród turystów, których także nie waham się nazwać pielgrzymami, rodzi się w trakcie podróży wyjątkowa więź duchowa, zrozumienie, solidarność, wzajemna życzliwość powszechnie okazywana, a wielokrotnie nawet przyjaźń. Ci sami ludzie wędrując oddzielnie spotykają się w różnych okolicznościach na trasie, są dla siebie uprzejmi, pomocni, życzliwi, uśmiechnięci, wielokrotnie pomimo zmęczenia i bólu mięśni, poobcieranych stóp. Ludzie niewierzący z szacunkiem odnoszą się do pielgrzymów praktykujących swą wiarę na trasie w kościołach, modlących się w schroniskach.
W ciągu zaledwie pięciu dni, nie narzucając się specjalnie, spotkałem przedstawicieli Hiszpanii, Włoch, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Portugalii, Austrii, Kolumbii, Brazylii, Korei Płd., Singapuru, Słowacji, Danii, Holandii, Belgii, Szwajcarii, Chorwacjii, Stanów Zjednoczonych.
Pytanie zadawane obowiązkowo każdemu, który zgłasza się po paszport pielgrzyma, to jaki jest jego cel podróży, i nikogo nie dziwi, że padają różne odpowiedzi. Tym nie mniej Camino de Santiago to przede wszystkim religijna pielgrzymka, która tutaj ma przede wszystkim charakter duchowy, przeżywany indywidualnie, wewnętrznie, w skupieniu, zadumie, w marszu, który nie jest wcale spacerem, czasem w rozmowach z innymi, spotykanymi na drodze. Owszem, są pielgrzymujący grupowo, ale większość idzie Drogą Św. Jakuba samotnie, przynajmniej na odcinkach między postojami na nocleg.
Moje Camino de Santiago
Odkąd poznałem co to takiego Camino de Santiago, zawsze chciałem kiedyś przejść szlak pielgrzymi trasą Św. Jakuba do Santiago de Compostela. Zamiar ten początkowo nie miał charakteru pielgrzymki do świętego miejsca, jakim jest Grób Św. Jakuba Apostoła, lecz wymiar wyzwania jakim jest pokonanie piechotą takiej odległości. W okresie intensywnej pracy zawodowej nie do pomyślenia było zniknięcie na okres 6 tygodni. Myślałem o przejechaniu trasy rowerem. Spekulowałem nawet nad przebiegnięciem tej trasy w możliwie najkrótszym czasie.
Ostatnio w moim życiu zmieniło się tak wiele, a może to ja się tak zmieniłem, że postanowiłem zrealizować marzenie w klasyczny sposób, piechotą z plecakiem.
Gdy 13.03.2011 wieczorem odbierałem w St. Jean Pied de Port Credencial del Peregrino (paszport pielgrzyma) nie miałem chwili wahania by na pytanie o cel podróży, odpowiedzieć, że ma głównie charakter duchowy, z elementami religijnymi. Wróciłem właśnie z udanej wyprawy na Antarktydę, gdzie wszedłem na szczyt Mt. Vinson w towarzystwie mojego przyjaciela. Camino Santiago zamierzałem przejść sam. Nie miałem specjalnych oczekiwań, pielgrzymka nie była ani podziękowaniem ani ofiarą na rzecz spełnienia planów. Miałem nadzieję, a nawet pewność, że DROGA – Camino Santiago jest moim celem, i najważniejsze to przejść ją bez zbędnego pośpiechu otwierając się na nieznane – ludzi, zdarzenia, przyrodę, dając sobie możliwość kontemplacji bez ograniczeń. W ostatnim okresie podjąłem szereg ważnych decyzji cząstkowych, ale wciąż stałem przed decydującą decyzją, co dalej w moim życiu zawodowym.
Po odejściu z BRE Banku, rozpocząłem działalność konsultingową w ramach własnej firmy SL Consulting, która przynosi mi znaczne dochody, ale mało satysfakcji, bo doradca nie ma mocy sprawczej. Przykro mi było patrzeć na projekty, które nie były wdrażane, a mogły potencjalnie przynosić ogromny wzrost wartości dodanej firmy i satysfakcję pracownikom i klientom. Mam przekonanie, że praca doradcy, nawet tak lukratywna jak dotychczas, to nie jest zajęcie dla mnie. Idąc za potrzebą serca i podpowiedzią rozumu napisałem książkę DROGA innowacji – Pracuj ciężko, baw się, zmieniaj świat, która ma dać nadzieję pracownikom i menedżerom, że można znależć projekty biznesowe, które wzbudzają pasję i firmy, w których praca daje satysfakcję i jest powodem do dumy. Książka spotkała się ze sporym zaintersowaniem, a co najważniejsze, ci co ją przyczytali nie pozostają obojętni na sprawy dla mnie w biznesie najważniejsze; poszukiwanie projektów, które zmieniają świat budując rzeczywistą wartość dla klientów oraz wartości zasadnicze, którymi tak w życiu jak i biznesie bezwzględnie należy się kierować, co sprowadza się do tego, że droga jest ważniejsza niż cel, a maksymalizacja zysku nie jest jedynym kryterium oceny sukcesu w biznesie. Przyjaciele i zupełnie obcy ludzie pytają mnie – Co dalej?
Ostatni okres trzech lat, to czas niezwykły, który wykorzystałem twórczo z pełną świadomością, że to wyjątkowa szansa, aby w moim wieku móc zatrzymać się w szaleńczym biegu, obejrzeć się za siebie, rozejrzeć się wokół i zastanowić się w jaki sposób, pożytecznie dla siebie, swoich najbliższych i społeczneństwa aktywnie przeżyć pozostałe lata. Powrót do działalności biznesowej na duża skalę i poszukiwania projektów zmieniających świat jest realną opcją. Jednakże moja perspektywa patrzenia na biznes zmieniła sie w sposób zasadniczy, nie chodzi mi o pracę w dużych korporacjach, ani przewodzenie wielkim projektom, ale o działalność, która kreuje realną wartość poprzez sprzedaż towarów i usług znajdujących swoich nabywców dzięki wysokiej jakości i sprawiedliwej cenie. W sferze zarządzania nie aspiruję do wysokich funkcji, ale chcę mieć moc sprawczą realizacji własnych strategii biznesowych i koncepcji zarządzania poprzez wartości, będącej według mnie, odpowiedzią na wyzwania przyszłości. W związku z tym zawęża się dramatycznie pole wyboru. Powtarzam często, że sukces w biznesie warunkuje czas, miejsce, pomysł i łut szczęścia. Miałem w swoim życiu zawodowym kilka takich sytuacji, gdy ten rzadki splot wszystkich czynników umożliwił realizację niezwykłych projektów, o których, jak mi syn kiedyś powiedział, będą mógł opowiadać wnukom przy kominku. Czy zatem jest możliwe, aby to zdarzyło się jeszcze raz? Przysłowie mówi, że jak nie spróbujesz, to nigdy się nie przekonasz.
Miałem więc o czym myśleć w czasie wędrówki Drogą Św. Jakuba.
Przygotowania
Decyzję podjąłem niespodziewanie, ad hoc. Spakowałem plecak bazując na doświadczeniach wielu poprzednich wypraw i podróży. Specjalnie kupiony na tę okazję plecak firmy Deuter – 40l + 10 ważył ok. 14 kg , więc sporo za dużo, ale ekwipunek miał wystarczyć na miesięczną wędrówkę. Śpiwór, kurtka przeciwdeszczowa Gore-Tex Proshell, kilka par skarpet, dwie pary spodni trekkingowych, lekka kurtka z Polaru 100, kurtka softshell, po dwie koszulki cienkie z krótkim i długim rękawem. Tradycyjny zestaw kosmetyków i leków. Problem wyjścia na trasę w połowie marca, to przygotowanie na zróżnicowane warunki atmosferyczne, zimno i gorąco, deszcz i słońce. Marzec i początek kwietnia to w Pirenejach, w górzystych i wyżynnych regionach Navarra, La Rioja, Kastylia i Galicja, koniec zimy i początek wiosny, kiedy temperatury wahają się w skali od 0-20 stopni.
Do tego zestaw gadżetów elektronicznych, które ułatwiają życie – iPad, iPod, Blackberry, telefon komórkowy, aparat fotograficzny i ładowarki, by podtrzymać życie każdego z tych urządzeń.
Wydawało mi się że jestem odpowiednio przygotowany fizycznie do pokonania długiej, ale niezbyt uciążliwej trasy, bo wróciłem niedawno z wyprawy na Antarktydę, a wcześniej sporo trenowałem w siłowni i regularnie biegałem odcinki powyżej 10 km.
Camino de Santiago uczy pokory każdego
Planowałem pokonywać 30-35 km szlaku dziennie, co nie wydaje się specjalnie ambitnym celem zważywszy, że byłem dobrze przygotowany kondycyjnie, a trasy moich wcześniejszych trekkingów, w nieporównywalnie trudniejszym terenie, miały podobne założenia.
Niebawem miałem się przekonać, że Camino de Santiago to droga zwykłych ludzi, która uczy pokory każdego, także zawodowych biegaczy, trekkersów i wspinaczy.
Już pierwszego dnia na trasie z St. Jean Pied de Port do Roncesvalles buty, co prawda używane wcześniej, ale nie pamiętałem wrażeń użytkowych, obtarły mi niemiłosiernie palce obu stóp do tego stopnia, że wieczorem wróciłem do punktu wyjścia, gdzie zostawiłem swój samochód, w którym znajdowały sie buty do biegania w terenie. Na drugim etapie długości blisko 40 km, do Villava, dokończyłem dzieła destrukcji stóp i kolejnego dnia na samą myśl o marszu robiło mi się słabo. W Pampelunie spędziłem 4 godziny na poszukiwaniu odpowiednich butów. Ostatecznie kupiłem buty nieznanej mi zupełnie niemieckiej marki Meindl i ruszyłem w nich dalej do Puente La Reina. Do celu dotarłem wyczerpany fizycznie i psychicznie. W końcówce ból był tak dokuczliwy, że by go zagłuszyć śpiewałem na cały głos piosenki marszowe w swoim gliglińskim języku. Zaraz za Utegra zacząłem nawet biec, by skrócić męczarnie, ale do celu był jeszcze daleko i droga wiodła pod górę, w efekcie musiałem zwolnić i ból się wzmógł. Na szczęście pierwszym zabudowaniem w Puente la Reina było schronisko i hotel. Wybrałem ten drugi, by w samotności zmagać się ze swoim nieszczęściem. Musiałem wzbudzać współczucie, bo zamiast pokoju za 50 Euro dostałem łóżko za 5 Euro w 5-osobowym pokoju z biurkiem, kanapą i dużym telewizorem, w którym nie było nikogo poza mną. Pod prysznicem spędziłem pewnie 20 minut by dojść do siebie i pewnie by to trwało jeszcze jeszcze dłużej, gdyby nie ból stóp uniemożliwiający stanie. Później jeszcze wielokrotnie przekonałem się o magii Camino de Santiago, która sprawia, że tutaj wszyscy są sobie równi, maratończycy i wspinający się w wysokich górach doświadczają prozaicznych problemów zwykłych ludzi, obtarte do krwi stopy, znużenie przekształcające się w zmęczenie, które można przezwyciężyć tylko siłą woli, wreszcie ból ścięgien i krzyża od ciężaru plecaka, a wszystko to razem sprawia, że tempo marszu staje się mniej więcej równe dla wszystkich. Szybkość pokonywania dystansu w dużym stopniu jest uzależniona od chęci zatrzymania się w niezwykłych miejscach, których wręcz nie można po prostu minąć w pośpiechu. Dystans 780 km z St Jean Pied de Port do Santiago de Compostella pokonuje się w 28-32 dni, niezależnie od wieku, płci i przygotowania kondycyjnego. To niezwykłe, ale prawdziwe. Odchylenia w górę wynikają z turystycznych aspiracji do zwiedzania i spędzania większej ilości czasu w jednym miejscu. Skrócenie czasu przejścia tej trasy powoduje, że tracimy to co najważniejsze, możliwość medytacji i kontaktu z innymi ludźmi na trasie.
Dziennik podróży
St. Jean Pied de Port – Roncesvalles, 26 km
To pierwszy i uznawany za najtrudniejszy etap szlaku francuskiego, start na wysokości 200 m npm, wejście na Collado Leopoeder na wysokości 1430 m npm i zejście do Roncesvalles (950 m npm). W rzeczywistości trasa jest łatwa, bo w większości wiedzie bitą, asfaltową drogą, dopiero w Hiszpanii można się spodziewać większych trudności na ostatnim odcinku przed Roncesvalles, gdzie strome zejście oznaczone jest „dla mocnych piechurów” (por fuertes peatones). Schronisko dla pielgrzymów, hotel i 2 hostele oddalone są o 3 km od miasteczka i tutaj odbywa się cała aktywność związana z Camino de Santiago. Refugio de Peregrinos de Roncesvalles znajduje się w okazałym, starym budynku i kosztuje 6 euro. Jest dobrze utrzymane, stanowi niejako okręt flagowy na początku hiszpańskiej części Camino.
Wybór miejsca na nocleg w poza sezonem jest prostszy, bo nie ma obaw, czy w schroniskach są wolne miejsca. Tyle tylko, że wiele z nich jest poza sezonem zamkniętych. W okresie kwiecień-październik z kolei, trzeba wcześniej rezerwować, lub starać się dotrzeć przed innymi, by skorzystać z zasady first come first serve, tam gdzie nie ma możliwości wcześniejszej rezerwacji miejsc. Jednakże nie ma obaw, że ktoś zostanie bez dachu nad głową, bo miejsc noclegowych w różnego rodzaju przybytkach jest pod dostatkiem, a w ostateczności można przenocować na podłodze.
Roncesvalles – Trinidad de Arre (Villava), 40 km
Pierwsza część to 27 km do Larrasoana położonej na wysokości 495 m npm, ale to nie tylko droga w dół, trzeba także liczyć się z kilkoma podejściami. Później od Zubiri, gdzie zjadłem lunch, do Torres de Arre wiedzie w zasadzie płaska, łatwa droga. Minąłem Larrasoana po godzinie marszu ufając, że szybko dotrę do Villava, gdzie spotkani po drodze Hiszpanie polecili mi nowo otwarty hotel Villava. Niestety ostatnie 2 km przed celem deszcz zamienił gliniastą ścieżkę w błotnistą maź, która oblepiała buty czyniąc je nieznośnie ciężkimi. Schronisko dla pielgrzymów w Trinidad de Arre, pomimo innych informacji w przewodniku, było zamknięte. Końcową część trasy pokonałem z trudem, chociaż trasa wiodła, jak zwykle Camino, przez historyczną część miasta. Hotel znajduje się na obrzeżach Villava, skąd do Pampeluny jest naprawdę rzut kamieniem.
Trinidad de Arre (Villava) – Puente La Reina, 30 km
Trasę podzieliłem z konieczności na dwie części, pierwsza do Pampeluny, gdzie zmuszony byłem dokonać zakupu butów, druga dalej do Puente La Reina. Pampeluna (Iruna) to dziś duże 250 tys. miasto, kiedyś stolica Kraju Basków. Znana powszechnie z gonitwy byków ulicami miasta, rozsławionej przez Ernesta Hemingwaya w noweli „Słońce też wschodzi”, który przyjeżdżał na Fiesta San Fermino wielokrotnie. W rzeczywistości misto zasługuje na uwagę, ze względu na swoją historię i wiele doskonale zachowanych zabytków. To jedno z niewielu dużych miast na Drodze Św. Jakuba, gdzie warto się zatrzymać. Camino wiedzie przez most Św. Magdaleny, Bramę Francuską, stare miasto, gdzie przechodzi się obok wszystkich ważniejszych budowli – Katedry, Ayuntamiento.
Poszukiwania sklepu z butami sportowymi nie sprawiły mi problemu, bo poszedłem po prostu do Cortes Ingles, sieciowej galerii z markowymi towarami. Po 1,5 godz. przymierzaniu różnych butów trekkingowych, świadom własnych doświadczeń, nie zdecydowałem się na żadne. Odwiedziłem jeszcze trzy sklepy specjalistyczne z butami sportowymi i sprzętem wspinaczkowym, aż wreszcie kupiłem parę butów nieznanej mi wcześniej marki – Meindl. To nauczka dla wszystkich wybierających się na dłuższy trekking, nigdy nie bierzcie nowych lub nie sprawdzonych butów, bo skutki mogą być opłakane (dosłownie). Z Pampelunny wyszedłem w nowych butach. Pierwsze kilometry drogi do Puente La Reina ubywały szybko, bo odczuwałem psychiczną ulgę, ale w miarę upływu czasu szlak zaczął się wydłużać. O zmierzchu dotarłem na „ostatnich nogach” do celu. I naprawdę myślałem, że następnego dnia nie dam rady ruszyć dalej.
Puente La Reina – Estella, 22,5 km
Puente La Reina to piękne małe miasteczko, które swoją nazwę zawdzięcza jednemu z najpiękniejszych mostów na Camino, który został ufundowany przez królową Mayor, żonę króla Navarry Sancho III. Uwagę przykuwa także kościół Św. Jakuba z XII w. To tutaj zbiegają się szlaki Camino de Santiago Camino Frances i Camino Aragones z prowadzącą z Olerones.
Rano zjadłem doskonałe śniadanie w hotelu Jakue za jedyne 4 euro, cafe con leche i 2 croissants z dżemem, które wcale nie nazywają się w Hiszpanii medialunas, jak to ma miejsce w Ameryce Łacińskiej. Wstąpił we mnie optymizm i ruszyłem w drogę do Estella. Nawet gdy przewodnik isuje trasę jako płaską, to trzeba pamiętać, że w Navarra nie ma płaskich tras. Droga pnie się na wzgórza in spada serpentnami w dół. W pobliżu Ciraqui zaczynają sie plantacje winorośli, zasadzonej głównie na stokach wzgórz. Miasteczka, takie jak Maneru, Ciraqui, Lorca, Villatauerta zajmują szczyty wzgórz, a wieże kościołów widoczne są z oddali. Zacząłem wreszcie odczuwać radość z pokonywanego dystansu, gdy zmieniały się widoki i przyciągały uwagę coraz to nowym szczegółem. Niestety ból powrócił i spotęgował się zaraz za Lorca, 6 km przed celem, ale się nie poddałem. Z uśmiechem na ustach wszedłem do Estelli, która ma ogromnie dużo do zaoferowania. Zdecydowałem się na wynajem pokoju w Pension San Pedro, samym centrum, na końcu Calle Mayor, przy Plaza Santiago. Uznałem, jak się okazało później błędnie, że najlepiej cierpieć w samotności, a cena 25 euro za pokój nie była wygórowana. Wieczorem natknąłem się na Julio i Antonio, dwóch Hiszpanów z którymi wspólnie pokonywaliśmy z trudem ostatnie kilometry maratonu do Villava. Panowie odeszli na wcześniejszą emeryturę, kiedy koncern Telefonica restrukturyzował zatrudnienie przed prywatyzacją. Obecnie co rok przemierzają szlaki Camino Santiago w różnych wydaniach, niektóre po raz kolejny. Wcale nie wyglądali na zaprawionych piechurów, ale w rzeczywistości przemierzali powyżej 30 km dziennie. Jowialni panowie, doskonale się orientowali, gdzie znaleźć nocleg (nie nocowali w schroniskach pielgrzymów) i dobrze zjeść. Dostałem ich szczegółowy plan podróży, opracowany w Excelu, zawierający trasy dzienne, adresy hosteli lub hoteli, restauracji, co mi się tylko w części przydało, ponieważ postanowiłem raczej nocować w schroniskach, gdzie można spotkać coraz to nowych, ale i tych samych, pielgrzymów.
Estella – Los Arcos, 22 km
Etap krótki, ale to wszystko na co mnie było stać w obecnych warunkach, kiedy obie stopy pokryte były pęcherzami odcisków, a każdy krok sprawiał ból i wędrówka stanowiła torturę. Piękno okolicy, sprawiło, że droga do Villamayor de Monjardin (10 km) minęła szybko. Podziwiałem winnice Novarry, które położone są na stokach wzgórz, a rejon Villamajor de Monjardin mnie doprawdy zachwycił. Rozważania na ten temat i plany zakupów wina z tych okolic uprzyjemniły mi wędrówkę, a i pogoda się poprawiła, słońce wyszło na dłużej po raz pierwszy od początku pielgrzymki. Los Arcos powitałem z ulgą i zostałem na noc w Albergue de La Fuenta Casa de Austria, które jest prowadzone przez rdzennych Hiszpanów, mieszkańców Prowincji Navarra. Atmosfera i klimat wybitnie południowy, pełen luz, niefrasobliwość i ogromna wzajemna życzliwość udzielają się przybyszom. Wolontariuszka z Kolumbii, amator, a może zawodowy fotograf (?), robiła sesje zdjęciowe co bardziej interesującym indyviduuom wśród gości.
Los Arcos – Logrono, 28 km
Miałem obawy przed tym etapem, ale rozgrzewała mnie myśl, że szlak przekroczy granicę prowincji La Rioja, a na koniec dnia znajdę się w stolicy regionu, która ma interesującą historię i szereg ciekawych zabytków. Szybko dotarłem do Sansol, minąłem Torres del Rio, które nie zrobiło na mnie najlepszego wrażenia. W Viana, która jest pięknym miasteczkiem, zatrzymałem się na niewielki posiłek. Reszta drogi do Logrono, upłynęła bez historii, i gdyby nie winnice obecne wszędzie, aż bram miasta, to nie warto byłoby co wspominać, bo droga wiodła w większości w pobliżu szosy. Zejście z wyżyny do Logrono wśród wsaniałych winnic tempranillo robi niezapomniane wrażenie. Nie bez trudności znalazłem jedyne czynne o tej porze roku w Logrono schronisko znajdujące się w nowoczesnym blokowisku wybudowanym na miejscu starego stadionu walki byków (nowy zbudowano nieopodal). Wieczór spędziłem w starej części miasta, zwiedziłem katedrę i zostałem na wieczorną mszę, później odwiedziłem kilka barów idąc śladami Hiszpanów, którzy sobotę wieczór kolację jedzą w towarzystwie znajomych lub rodziny na zewnątrz.
Logrono – Ventosa, 20,8 km
Długość tego etapu mówi wszystko, Camino de Santiago dało mi lekcję pokory. Zrezygnowałem z dotarcia do Najera, która jest w przewodniku końcem tego etapu i jest położona jeszcze 10 km dalej. Zostałem w Ventosa, spokojnej osadzie na wzgórzu, gdzie zameldowanych jest 120 osób, a mieszka na codzień mniej niż połowa. W barze nie było nic do jedzenia, ale na szczęście w Albergue San Saturnino można było zakupić produkty do sporządzenia prostego spaghetti. Wystarczyło także dla Niemca, który się zjawił dość późno. Dzięki wspólnemu posiłkowi dowiedziałem się, że Reiner pracował w przemyśle farmaceutycznym, przeszedł na wcześniejszą emeryturę, a teraz realizuje swój projekt – Niemiecka Droga Św. Jakuba, która wiedzie ze Speyer, przez Paryż, St. Jean Pied de Port do Santiago de Compostella. W tym roku, kolejnym z rzędu, kiedy wędruje przez kilka tygodni szlakiem Św. Jakuba, zaczął w Estella i zamierza dotrzeć do celu. Nie jest wierzącym, ale traktuje wędrówkę jak pielgrzymkę, mając na uwadze wartości historyczne, kulturowe i duchowe.
Ventosa – Santo Domingo de la Calzada, 31 km
Trasa wśród winnic niskopiennych krzewów temparanillo przebiega przez region Rioja Alavesa i Rioja Alta. Przejście 31 km zajęło mi sporo czasu, bo wyszedłem z Albergue San Saturnino prowadzone przez przemiłą Austriaczkę o 8.00 a w Santo Domingo de la Calzada pojawiłem się dopiero o 16.00. Najpierw zrobiłem przerwę na kawę w Najera w barze nad rzeką, potem zjadłem bocadillo con jamon w Azofora. Wspiąłem się na Alto de San Anton cierpiąc ból odcisków i ścięgien prawej stopy, więc wyciągnąłem z plecaka pomarańczę oraz napój izotoniczny, by sobie wynagrodzić trud. Następnie minąłem po drodze imponujących rozmiarów osiedle mieszkań klubu golfowego Rioja Alta, które wydaje się niezamieszkałe, ale jest kilka razy większe od pobliskiego miasteczka Ciruena. W Santo Domingo de la Calzada zostałem na noc w darmowym ( co łaska) schronisku Casa del Santo. To schronisko-ikona szlaku Św. Jakuba. Mieści się w starym klasztorze i jest to najstarsze nieprzerwanie działające albergue na Camino: funkcjonuje od 1556 roku, donativo, z kuchnią i ogródkiem do rozwieszenia prania.
Wieczorem, aby odbić sobie trudy wędrówki zjadłem królewską kolację w Restaurante Los Caballeros posiadającą jedną gwiazdkę Michelin.
Santo Domingo de la Calzada – Belorado, 23 km
Etap krótki, łatwy, ale męczący ze względu na monotonię. Droga wiedzie wzdłuż autostrady i drogi szybkiego ruchu, a szum samochodów męczy zmysł słuchu. Za Santo Domingo de la Calzada skończyły się winnice Rioja, i kilka killometrów dalej, tuż przed Redecilla del Camino szlak wkracza do prowincji Castilla y Leon, gdzie przebiega największa jego część, zanim wkroczy do prowincji Galicia, w której znajduje się Santiago de Compostella. Kastylia i Leon to największa z wspólnot autonomicznych ( Hiszpania składa się z 17 wspólnot autonomicznych i 2 miast autonomicznych), jej stolicą jest Valladolid. Na jej terytorium znajdują się dwa niezwykle ważne dla Camino de Santiago miasta, Burgos i Leon. To rozległy płaskowyż ( Meseta Iberyjska) położony na wysokości 600-1000 m npm otoczony góramia dodatkowo przez środek przebega pasmo Gór Kastylijskich, które dzieli ją na Nową i Starą Kastylię. Na terenie Nowej Kastylii położona jest stolica Hiszpanii – Madryt, zaś szlak Camino Frances wiedzie na terenach Sarej Kastylii. Kastylia jest ojczyzną języka kastylijskiego, który utożsamiany jest ze współczesnym językiem hiszpańskim.
Belorado – Ages, 27,5 km
W Belorado nocleg w Albergue Quatro Cantones za 5 Euro + 3 Euro za śniadanie. Prywatne schronisko nie korzysta z żadnych dotacji, a mimo to jest w stanie się utrzymać. Zorganizowane w zaadoptowanej kamiennicy przy szlaku, w centrum miasteczka liczącego nieco ponad 2 tys. mieszkańców, które ma ponadto jeszcze cztery inne schroniska, w tym jedno parafialne. Zastanawiałem się jak właściciel wychodzi na swoje, bo opłata jest niewielka. Rozmawiałem z nim i wydaje się, że w tym przypadku nie chodzi tylko o zarobek, ale znaczenie mają względy ideowe. Z drugiej strony konkurencja na szlaku jest duża i maksymalna opłata w schroniskach prywatnych wynosi 10 Euro. Belorado o tej porze roku to senne miasteczko, w kawiarniach starsi panowie grają w karty, starsze panie plotkują i także grają w karty, obie płci oddzielnie. Znalazłem wygodny fotel i stolik w kawiarni przy rynku mając na uwadze spisanie notatek. WIFI niestety nie mogłem znaleźć, chociaż darmowy bezprzewodowy dostęp do Internetu staje się powszechny w hiszpańskich kawiarniach. Zamówiłem cafe solo, potem jeszcze jedną, i tak na pisaniu zeszło mi całe popołudnie. Restauracje nie zachęcały niczym szczególnym, wszędzie pustki, więc wróciłem do schroniska, gdzie w towarzystwie współspaczy zjadłem kolację w postaci bagietki z chorizo oraz winogronami na deser. Rozmawiałem z właścicielem i brazylijskim hospitaliero, gdy późnym wieczorem do schroniska weszła Priscilla, miła dziewczyna Singapuru, którą najpierw spotkałem w Los Arcos, później w Ventosa. W Belorado dowiedziałem się, że mieszka i studiuje w Perth w Australii. Jest ateistką i Camino Santiago traktuje jako sposób na spędzenie wakacji i możliwość przemyślenia ważnych decyzji życiowych. Ostąpiłem jej kawałek chorizo i bagietkę, czym uratowałem ją od bliskiej śmierci głodowej. Miła Azjatka, bardzo dzielna, bo na szlaku dawała sobie świetnie radę, pomimo naprawdę filigranowej budowy. W Belorado na sąsiednim łóżku spał pewnie ponad 150 kilogramowy Hiszpan o niezwykłej tuszy. Zauważyłem go już wcześniej w Logrono, ale nie zwracałem na niego uwagi myśląc, że pojawił się tam przypadkowo i nie należy do towarzystwa pielgrzymów. Zrekonstruowałem wydarzenia i objawił mi się ciekawy obraz. Ten naprawdę bardzo otyły młody mężczyzna pokonywał szlak w moim tempie! Wstawał wcześnie rano i wychodził przed wszystkimi, gdy zaledwie się rozwidniało. Kiedy przychodziłem do kolejnego schroniska on już tam był, spał wyczerpany wędrówką. Niesamowite. Nie wiem doprawdy jak on to robił. Kiedy wstałem nazajutrz już go nie było. Zjadłem mizerne śniadanie złożone z kawy z mlekiem i magdalenki, po czym ruszyłem w drogę. Etap kończy się w San Juan de Ortega, ale postanowiłem przejść jeszcze 3,5 km do Ages, które jest większą miejscowością i wydawało się, że jest lepsze schronisko i jakaś restauracja, gdzie można zjeść kolację.
Po monotonii poprzedniego etapu, trasa do San Juan de Ortega, a następnie do Ages okazała się interesująca. Teren pagórkowaty, nawet górzysty, bo trzeba się było wspiąć na Alto Valbuena o wysokości 1162 m npm. Przygotowując sie do długiego podejścia zjdłem obfity lunch w przydrożnym barze w Villafranca Montes de Oca, który składał się z regionalnej kaszanki ze smażoną papryką. Wypiłem duż mocną cafe solo i ruszyłem dalej. Droga wiodła przez las, co jest tutaj zjawiskiem niezwykłym. W Ages zatrzymałem się w prywatnym Albergue Pajar de Ages ( 8 Euro + 3 Euro śniadanie) nowocześnie i dobrze wyposażonym. W bezpośrednim sąsiedztwie znajduje się sklep- bar Alchemista, gdzie spędziłem sporo czasu popijając kawę. Obok znajduje się Albergue Municipal i w tym samym budynku La Taberna de Ages, w której panuje domowa, przyjazna atmosfera, podają doskonałe jedzenie, no i jest darmowe WIFI.
Ages-Burgos, 24 km
W pierwszej części etapu pojawia się ciekawa Atapuerca, miasteczko mające status Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO w uznaniu wykopalisk, zawierających najstarsze szczątki przodków człowieka znalezione w Europie, pochodzące z okresu sprzed 780 000 do 1 miliona lat. Podejście na Matagrande wynagradza wspaniały widok na mesetę z Olmos. Na płakowyżu miejscowości mają inne położenie niż w górzystej prowincji Navarra i wyżynnej Rioja. Tutaj gnieżdżą się w jarach i zupełnie ich nie widać idąc płaskowyżem, który jest lekko pofałdowany. Z Olmos położonego powyżej 1000 m npm można podziwiać Mesetę i w oddali w jarach położone osady Villaval oraz Carduena Rio Pico. Począwszy od Villaval aż do Burgos szlak wiedzie asfaltową drogą, a ostatnie 10 km to przemarsz przez przemysłowe rejony Villafria i Burgos. Chciałem zostać na noc w schronisku Santiago y Santa Catalina funkcjonującym od 1442 r., ale niestety był jeszcze nieczynne. Skierowałem się do Albergue Municipal, które okazało się doskonale zorganizowanym pod każdym względem miejscem dla podróżujących Camino de Santiago wszelkimi sposobami. Położone 250 m od najważniejszego zabytku Burgos, gotyckiej katedry daje niezwykle wygodny punkt wyjścia do zwiedzania miasta. Katedra jest perłą europejskiej architektury gotyckiej, została odnowiona na początku XXI w., więc jej zwiedzanie to ogromna przyjemność, a dodatkowo muzeum katedralne jest świetnie zorganizowane. Spędziłem tam 1,5 godziny, po czym zostałem na krótką Mszę św. i udałem się do Meson de Cid, przez wiele źródeł określanej jako restauracja nr 1 w Burgos (Tripadvisor, Michelin). Wybrałem Menu Tipico de Burgos, bo w moim przypadku nie chodzi tylko o zaspokojenie głodu, ale smak potraw lokalnych, które oddają poniekąd mieszkańcówi. Menu składa się z czterech dań, Sopa Dona Jimena (zupa kastylijska), Mercilla de Burgos con pimiento rojo (kaszanka ze smażoną papryką), Cordero lecho asado oraz Queso de Burgos con miel. Podobna zupa w dwóch miejscach smakowała mi lepiej, ostatnio w La Taberna de Ages, podobnie Mercilla była lepsza w barze w Villafranca Montes de Oca, dopiero jagnięcina pokazała, że restauracja zasłużyła na rekomendację. To było z pewnością jedno z najlepszych dań z jagnięciny, jakie dotychczas jadłem. Udo z jagnięcia, podane w całości, palce lizać, to góra mięsa, więc nie podołałem zadaniu i zostawiłem część z żalem, ale z dobrym też nie można przesadzić.
Szkoda, że nie mogłem popić tego wybornym winem hiszpańskim, ale na czas pielgrzymki postanowiłem się powstrzymać od picia alkoholu. Litrowa butelka Vichy Catalan w zupełności mi wystarczyła. Wieczorem w schronisku zobaczyłem wszystkie znajome twarze, które widziałem na szlaku w ciągu ostatnich kilku dni. Przed ciszą nocną Włoscy pielgrzymi dali koncert włoskich klasycznych szlagierów. Super.
Burgos – Hontanas, 31 km
Wyjście z Burgos zajmuje znacznie mniej czasu niż dotarcie tutaj szlakiem Camino de Santiagon i jest bardziej przyjemne. Pobudka 7.00, szybkie pakowanie plecaka, śniadanie po 30 min marszu, w barze na wylocie z miasta. Plan na dziś to 31,5 km, ale nie przywiązywałem się zbytnio do tej myśli, bo na tym szlaku różnie bywa, a ja w dalszym ciągu jestem daleki od mojej normalnej dyspozycji. Na trasie długich etapów najważniejsze to nie dać się ponieść entuzjazmowi pierwszych, łatwych kilometrów, nie przyspieszać, by wcześniej dotrzeć do celu, bo to bywa zgubne i na koniec brakuje sił. Trekking na długich odcinkach rządzi się innymi regułami niż maraton. W moim przypadku, w końcówce nie brakuje oddechu, ani też specjalnie nie bolą mięśnie nóg, lecz doskwierają boleśnie ścięgna i wiązadła stóp i kolan. Pomijam sytuacje szczególne, kiedy odciski i odparzenia stóp czynią chodzenie torturą. Po 20 km zrobiłem planowaną przerwę w barze w Hornillos del Camino. Następnie w ciągu 2 godzin i 15 minut dotarłem do celu – osady Hontanas, która ukryta jest w głębokim jarze, tak, że do 500 m przed pierwszymi zabudowaniami nic nie wskazuje na istnienie w pobliżu osady, bo nie widać nawet wysokiej wieży kościoła. Zatrzymałem się w nowym, doskonale wyposażonym, schronisku Santa Brigida położonym naprzeciwko Albergue Municipal. Naprawdę takie schroniska prezentują wysoki standard, mają wygodne łóżka, nowoczesne, a przede wszystkim niezwykle czyste prysznice i toalety, czasem lepsze niż w hotelach. Camino de Santiago stworzyło swoistą infrastrukturę, która pozwala tanio podróżować w przyzwoitych warunkach z doskonałą relacją cena/jakość. Nie dziwi zatem oszałamiający wzrost popularności tego szlaku.
Honontas – Formista, 32 km
Długi etap z dwoma podejściami. Pierwsze zaraz za uroczym miasteczkiem Castrojeriz, gdy trzeba pokonać ponad 1 km stromego podejścia na Alto de Mostelares, a potem łagodne ale długie podejście na Otero Largo zaraz za Boadillo del Camino. Po drodze przekracza się Rio Pituerga wspaniałym mostem Puente Fitero. Mijane wioski Itero de La Vega i Boadillo del Camino niczym się nie wyróżniają. W średniowieczu, w okresie rozkwitu szlaku Św. Jakuba to były duże miasta. Np. obecnie mała wioska, bo liczące dwieście kilkadziesiąt ludzi Boadillo del Camino miało przed wiekami 1200 mieszkańców. Dziś o jego świetności przypominają trzy kościoły. Pięć kilometrów przed Fromista szlak dociera do Canal de Castilla i biegnie wzdłuż jego prawego brzegu aż do samego miasteczka. Formista to małe miasteczko w którym znajdują sie trzy zabytkowe kościoły, San Martin zbudowany w 1066 roku, jest jednym z najpiękniejszych kościołów romańskich w Hiszpanii. W kościele San Pedro na wieczornej mszy spotkałem Koreankę i Holenderkę, która od kilku etapów idzie tym samym tempem co ja. Jest w drugim miesiącu ciąży, a dziś zrobiła 32 km, wczoraj 31. To mi przypomina relacje o lekkoatletkach z NRD, które ponoć celowo zachodziły w ciążę przed wielkimi zawodami ( MŚ, Igrzyska Olimpijskie), bo w okresie pierwszych miesięcy to zwiększało ich wydolność. Tym niemniej Angela jest bardzo dzielna. Ona jest jednym z niewielu prawdziwych pielgrzymów na Camino. Dziś była nawet u komunii w czasie mszy św. Zdolna dziewczyna, zaraz po studiach rozpoczęła pracę w dużej firmie konsultingowej, po dwóch latach odeszła z kilkoma osobami by założyć własną. Potem miała straszny wypadek, kiedy jadącą na rowerze potrącił samochód. Ledwo wyszła z życiem, potem nastąpiła długa rekonwalescencja, rehabilitacja. Powrót do pracy. Gdy w końcu po ośmiu latach zakończył się proces o odszkodowanie, zdecydowała się wyruszyć na Camino de Santiago.
Fromista – Calzadilla de la Cueza, 36 km
Etap długi, typowy dla Kastylii. Najpierw 19 km wzdłuż P-980, aż do Carrion de los Condes. Szlak tuż obok drogi, nudny, na szczęście droga jest mało uczęszczana. Przynajmniej kawa w barze w Viilacazar de Sirga była dobra. Porywisty wiatr i deszcz całkowicie mnie zmoczyły i po raz pierwszy na szlaku zmarzłem. W Carrion de los Condes zatrzymałem się z konieczności. Na Plaza Mayor zjadłem dobrą zupę katalońską i niesmaczne chorizo na gorąco, ale właściciel był uprzedzająco uprzejmy i pozostało dobre wrażenie ogólne i stempel w paszporcie pielgrzyma. W średniowieczu to było duże miasto liczące 12 tys. mieszkańców i 12 schronisk. Dziś mieszka tu 2500 ludzi i są trzy, skądinąd dobre schroniska oraz kilka hoteli, w tym jeden w murach klasztoru San Zoilo z XI wieku. Pozostałe 17 km, to jak mówi przewodnik, najdłuższy odcinek bez ludzkich osiedli, nic tylko pola uprawne. I tak jest naprawdę, droga po horyzont i zielone pola po obu stronach. Uczucie samotności wzmaga się w miarę upływu czasu, dodatkowo nikogo przede mną i nikogo za mną.
Płaskowyż jak stół, po lewej ręce w oddali majaczą się ośnieżone wierzchołki gór, dodając peregrynacji surrealistycznego posmaku. W sezonie, tym szlakiem, który pamięta czasy Cesarstwa Rzymskiego, nazwa się Via Aquitana, ciągną setki pielgrzymów, a dziś w Calzadilla de La Cueza, jest nas zaledwie sześciu. W październiku ubiegłego roku, średnio nocowało w tutejszym prywatnym schronisku ponad 100 osób dziennie. Dotarłem do celu wyczerpany psychicznie i fizycznie. Przeszło pół godziny przed Calzadilla de La Cueza brakło mi cierpliwości oczekiwania na pojawienie się widoku wieży kościoła, który zwykle zwiastuje bliskość osiedli ludzkich. Gdy zobaczyłem wreszcie wioskę, to ulga była ogromna, zwiększona tym, że pierwszym zabudowaniem było Albergue.
Calzadilla de La Cueza – Sahagun, 22 km
Etap krótki, ze wglądu na moje zobowiązanie udziału w posiedzeniu Rady Nadzorczej jednej ze spółek giełdowych na zasadach telekonferencji. Do Sahagun dotarłem zaraz po 13-tej, hotel Puerta de Sahagun jest zamknięty na zimę, widać, że nastawiony na ruch na trasie Camino de Santiago, więc poszedłem do Hostal La Codorniz, który jak się później okazało ma najlepszą restaurację w mieście. Sprawdziłem i potwierdzam, bo zjadłem w Restaurante Medieval San Facundo lunch za 10 euro, który był bardzo dobry.
Pierwsze 6 km szlaku z Calzadilla de La Cueza do Ledigos wiedzie ścieżką tuż obok szosy, ma szczęście mało uczęszczanej, ale i tak chciałoby się taki odcinek pokonać jak najszybciej, a na trasie trzeba umiejętnie rozkładać siły i rano należy się powstrzymywać przed narzucaniem zbyt szybkiego tempa, bo to się na pewno odbije na koniec dnia. Od Ledigos szlak biegnie równolegle, ale w sporej odległości od szosy N-120, i droga wśród pól z niewielkimi wzniesieniami staje się przyjemna, zwłaszcza, że co jakiś czas mija się małe wioski, niektóre z nich, jak San Nicholas del Real Camino, naprawdę piękne. W tej ostatniej, podobnie jak w Terradillos de los Tempalrios znajdują się doskonałe schroniska, prywatne i municypalne, w przyjemnych, przytulnych barach można wypić świetną kawę, zjeść bocadillo (bagietkę) z serem, szynką lub chorizo. Dojście do Sahagun, jak zwykle do większego miasta, monotonne i brzydkie. Samo Sahagun też niczym, nie zachwyca. Nie ma porównaniu z mijanymi wioskami.
Wieczorem, gdy akurat wracałem do hostalu z zakupów na kolację, omal nie zemdlałem, gdy wpadłem przy wyjściu z windy na Priscillę z Singapuru. Przyszła dziś do Sahagun z Carrion de los Condes, całe 39 km i w ten sposób znów mnie dogoniła.
Sahagun – Reliegos, 34 km
Etap bez historii. Droga z Sahagun do Bercianos del Real Camino i dalej do El Burgo Ranero monotonna, by nie powiedzieć nudna, chciałoby się ją jak najszybciej przejść i zapomnieć. Przez cały czas obok autostrady A-231 noszącej nazwę Autovia Camino de Santiago i wzdłuż lokalnych dróg. Podążając za żółtymi strzałkami wszedłem niepotrzebniedo Calzada del Coto, skąd można pójść alternatywną drogą handlową z czasów rzymskich nadrabiając kilka kilometrów, ale z dala od ruchliwych asfaltowych dróg. Wróciłem na oryginalną Camino Frances i poniewczasie trochę żałuję. W El Burgos Ranero planowałem zjeść lunch, ale minąłem pierwszy bar na początku miasta licząc, że w centrum będzie coś ciekawszego. Później nie było już żadnej kawiarni ani baru, więc nie pozostało mi nic innego jak po wyjściu z miasta zrobić krótki odpoczynek, wyjąć dwa pomarańcze z plecaka i zjeść je jako substytut obiadu. Na Camino de Santiago obowiązuje zasada, że wchodzi się do pierwszego otwartego baru lub kawiarni, bo później może już nie być okazji. Pozostała część etapu do Reliegos jest bardziej urozmaicona, szczególnie ostatnie kilometry. Na początku wioski znajduje się bar Las Torres, do którego wszedłem pomimo zmęczenia, zanim dotarłem do schroniska odległego 200 m. Właściciel za kontuarem w czarnej koszuli i czapce baskijskiej tego samego koloru. Od razu poczułem dobrą chemię. Bar prowadził namiastkę sklepu, kupiłem bagietkę i trochę owczego sera, a szynkę serrano miałem w plecaku, i tak zrobiłem kanapki, które zjadłem ze smakiem popijając bezalkoholowym piwem Mahou. Umówiłem się z właścicielem na kolację i poszedłem do jedynego we wsi schroniska.
Camino co dzień przynosi zaskakujące sytuacje. W pralni spotkałem niepozorną Australijkę, która także idzie z Saint Jean Pied de Port. Spytałem ją z głupia frant, kiedy zaczęła Camino? W odpowiedzi usłyszałem, że 16 marca. Widocznie musiałem zrobić głupią minę, bo dziewczyna, powtórzyła: „one, six – jeden, sześć. ” Ja na to, że to nieprawdopodobnie szybko. Ona zaś odpowiedziała – „średnio dziennie trzydzieści kilometrów i kilka razy czterdzieści”. Cóż mam powiedzieć ja, który zacząłem dw dni wcześniej? Wieczorem przy herbacie opowiedziała mi swoje kłopoty z ranami stóp, które jak mówiła nie pozwalały się zatrzymać, bo później ruszyć znowu było torturą nie do wytrzymania. Dowiedziała się skądś, że włożenie do buta świeżo strzyżonej, nie pranej, owczej wełny, pomaga na dolegliwości. Idąc szlakiem zebrała zatem kłaczki wełny pozostałe na ogrodzeniu pastwisk. Rany wygoiły się szybko i teraz w tempie ekspresowym połykała kilometry szlaku, czym nie ukrywam wprawiła mnie w zakłopotanie.
Reliegos – Leon, 26 km
W pośpiechu pokonywałem trasę, mając nadzieję na ucztę wrażeń kulturalnych w Leon. Dotarłem do Albergue Ciudad de Leon przed 14-tą. Warunki w schronisku bardzo dobre, ale niestety, okazało się, że jest oddalone od centrum o 10-15 minut marszu, co dla pielgrzymów ma znaczenie. Nic więc dziwnego, że wielu spośród spotkanych wcześniej ludzi wybrało Albergue del Monasterio de las Benedictinas, skromniejsze, ale w położone w ścisłym centrum. Katedra w Leon jest bez wątpienia najwspanialszą budowlą gotycką w Hiszpanii i słusznie cieszy się taką opinią. Real Basilica San Isidro, jest romańskim kościołem, który w przeszłości upodobali sobie królowie, i rozumiem dlaczego, bowiem tutaj człowiek czuje się blisko Boga, atmosfera tego miejsca jest naprawdę niezwykle przytulna. Na zwiedzanie zabytków Leon nie starczy całego dnia, podczas gdy ja miałem tylko popołudnie. Niesamowite wrażenie robi siedziba Caja Espagna w zabytkowym budynku projektowanym przez Antonio Gaudi. Dzielnica gotycka to także Plaza Mayor i wiele innych zabytkowych budowli. Latem tętni Barrrio Viejo życiem barów i restauracji, w końcu marca było tutaj pustawo, ale nie mniej pięknie. Wróciłem późno, sprawdziłem pocztę internetową, odpisałem na kilka maili i tuż przed północą położyłem się spać. To jedyna schronisko otwarte przez 24 godziny na dobę, podczas gdy pozostałe zamykają drzwi o 22.00, a wkrótce potem gaszone jest światło.
Leon – Hospital del Obrigo, 33 km
Najmniej interesujący etap z dotychczasowych. Cała trasa wzdłuż hałaśliwej N-120. Chciało się jak najszybciej dotrzeć do celu i mieć ten odcinek za sobą. Na szczęście Hospital del Obrigo jest uroczym małym miasteczkiem a schronisko Refugio Parroquial del Obrigo naprawdę przytulne, dziś było pełne gości, którzy pewnie wcześniej sprawdzili informacje na jego temat i zadali sobie sporo trudu, by w większości dotrzeć tutaj z Leon. Jutro wreszcie szlak oddala się od uczęszczanych dróg, będzie spokojnie, tak jak powinno być na Camino, by można pozbierać myśli i oddać się medytacji. Pogoda się poprawiła, dzisiejszy dzień był słoneczny i ciepły, pierwszy taki od kilkunastu dni.
Hospital de Obrigo – Astorga, 17 km
Nareszcie nie słychać szumu przejeżdżających aut. Szlak wiedzie w przez pola i las, jest piękny. Krajobraz urozmaicony, niewielkie wzniesienia nie stanowią trudności, pola i las liściasty nabiera barwy żywej zieleni. Ze wzgórza przed San Justo de La Vega, gdzie stoi Cruceiro Toribio, rozpościera się cudowny widok na Astorgę i pasma górskie wokół niej.
Albergue de Peregrinos Siervas Maria, prowadzone jest przez stowarzyszenie Amigos Camino de Santiago z Astorgi, ma dobre wyposażenie i jest doskonale położne w samym centrum historycznym. Dotarłem tutaj jako pierwszy po pokonaniu najkrótszego z dotychczasowych odcinków, ale chciałem mieć tutaj więcej czasu, bo to piękne miasto z niezwykłymi zabytkami. Miasto pamięta czasy rzymskie, kiedy stanowiło ważny punkt jako Asturica na trasie handlowej i jako punkt obronny. Jak zwykle najważniejsze i najlepiej zachowane są budowle sakralne, w tym Katedra wraz z doskonałym muzeum. Interesującym jest budynek Ayuntamiento i Plaza Mayor.
Jednak najciekawszym jest Palacio Episcopal, pałac biskupi zaprojektowany przez Antonio Gaudi, w którym biskup nigdy nie zamieszkał ze względu na kontrowersyjną architekturę. Rzeczywiście budynek wygląda jak żywcem wyjęty z Disneylandu, ale taki jest Gaudi, który żył i tworzył znacznie wcześniej. Wnętrza pałacu są niezwykle, zaskakująco piękne, szczególnie kaplica i sala przyjęć. Tylko dla zobaczenia tego budynku warto przyjechać do Astorgi.
Kulinarne przeżycie na miarę hiszpańską miałem w restauracji Casa Maragata, która serwuje dania wg. kuchni maragata, najpierw talerz mięs gotowanych (wieprzowina, wołowina, kurczak, chorizo), następnie gotowana kapusta, ziemniaki i groch, a na koniec zupa fasolowa, do tego guajada – jogurt z miodem, wszytko razem palce lizać. Już po pierwszym daniu straciłem siły, ale nie ochotę na dalsze specjały. Kuchnia hiszpańska jakiej nie znałem. Polecam.
Astorga – Foncebadon, 26 km
Jeden z piękniejszych dotychczasowym etapów Camino. Szlak pnie się w górę, oddalony od uczęszczanej szosy, przebiega przez pola i lasy. Wszystkie miasteczka i wsie po drodze mają przyjazny klimat i są urocze. Santa Catalina de Somoza, El Ganso, Rabanal del Camino i w końcu Foncebadon. Ta ostatnie, najwyżej położona miejscowość na szlaku (1440 m npm), kiedyś stanowiła ważny punkt na Camino de Santiago ze względu na swoje położenie. Dziś odżywa powoli wraz ze wzrostem popularności samego Camino. Jedyne funkcjonujące budynki to schroniska i zabudowania z nimi związane, nawet kościół jest tutaj zamknięty, reszta to ruiny. To nadaje tej miejscowości specjalny klimat. Schronisko Montes Irago, w którym się zatrzymałem, prowadzą ludzie sami kochający podróże, więc atmosfera jest odpowiednia, kolacja i śniadanie więcej niż warte swojej ceny. Wieczorem gospodarze mieli wizytę znajomych, których podjęli kolacją w schronisku, a następnie w sąsiednim, surowym budynku, którego parter stanowiło jedno pomieszczenie z kominkiem, odbyła się impreza, śpiew, tańce i improwizowana muzyka. Przypadkiem czterech pielgrzymów znalazło się wśród uczestników, dwóch w roli głównej – Cristof, grubas z Malagi, jak się okazało, gra na bębnach w zespole flamenco, a ciągle milczący, jakby apatyczny, wyglądający na biednego, młody Belg, którego od kilku dni miałem w zasięgu wzroku, ożywił się na widok gitary i dał pokaz swoich nieprzeciętnych muzycznych umiejętności. Każdy miał jakiś instrument w ręce, a to grzechotka, a to kastaniety, w końcu dłonie też mogą służyć jako instrument. Na sali żadnego alkoholu, poza wypitym do kolacji winem, a zabawa była znakomita.
W Foncabedon przysłuchiwałem się rozmowie starszego Koreańczyka z młodymi ludźmi, dwoma Chorwatami i Włoszką. Opowiadał w niezłym, jak na Koreańczyka, angielskim jak znalazł się tutaj. Jest wziętym architektem, zachorował na raka, który dodatkowo okazał się złośliwy. Jak opowiadał, cudem wyzdrowiał, bo Bóg dał mu misję do spełnienia. Ta misja to przejść Camino de Santiago i napisać książkę o komunikacji z Bogiem w tym czasie. Gdy sprawdzał co oznacza iść do Santiago, bo tak najpierw zrozumiał przekaz, to wygooglował najpierw Santiago de Chile, ale na szczęście wyszukiwarka na drugim miejscu pokazała Santiago de Compostella. Powtarzał wielokrotnie, że dojście do Grobu Św. Jakuba nie jest celem samym w sobie, bo dla niego droga jest najważniejsza. Dziwne, bo nie chodzi o żadne rozmowy z Bogiem, a komunikację za pośrednictwem znaków. Książka zaczyna się opowieścią o śniadaniu. Śpiesząc się na pociąg, już w Hiszpanii, nie zdążył zjeść śniadania i głód mu doskwierał, bo poprzedniego dnia nie jadł kolacji. Usłyszał głos, który był zwykłym wewnętrznym przekonaniem, „nie martw, się przygotowałem dla Ciebie śniadanie”. Wsiadł do pociągu i po kilku minutach pojawił się wózek z pełnym zestawem śniadaniowym. Taca, kawa, bułeczki do wyboru. Idzie szlakiem Camino Norte, słucha ludzi, obserwuje uważnie otoczenie, by niczego nie uronić. Kiedy inni już kładą się spać on pisze. Sam to widziałem, kiedy wracałem z imprezy o 24.00. Jak mówi, wystarczy, by tylko 100 osób przeczytało jego książkę, a tylko jedna wyniosła z niej przesłanie, że warto pójść Camino, by to uzasadniało jego wysiłek. Jeden z Chorwatów nie umiał angielskiego, ale jak sam powiedział, zrozumiał to co najważniejsze. Bóg, misja, Camino de Santiago, rozmowa, książka. Był zachwycony.
Foncabedon – Ponferrada, 26 km
Na tym etapie szlak wspina się najwyżej na całym Camino i osiąga 1515 m npm omijając Collado de Las Antenas. Wszedłem na szczyt pokonując strome podejście w przekonaniu, że zrobię skrót. Nic z tego, pomyliłem się okrutnie, bo droga skręciła dołem w odwrotną stronę, przez co straciłem pół godziny i nadrobiłem ok. dwa kilometry, ale widoki przynajmniej były urzekające. Wcześniej droga przechodzi obok opustoszałej wioski Monjardin, gdzie jedynym zamieszkałym budynkiem jest schronisko o tej samej nazwie prowadzone przez człowieka określającego się „ostatnim Templariuszem” i nie jest to bynajmniej chwyt reklamowy. Jak wszedłem tam rano, to zobaczyłem go ubranego w strój Templariuszy. To kolejny cudowny odcinek Camino prowadzący przez porośnięte lasem góry, których najwyższe szczyty na początku kwietnia pokryte są śniegiem. Zejście do Ponferrady to prawie 1000 m w dół, przy czym najbardziej strome odcinki to odcinek do Acebo i Riego de Ambros – Molinaseca. Droga wiedzie przez urocze miejscowości, w których żal nie zatrzymać się na kawę lub bocadillo, co też uczyniłem w Acebo i Molinaseca, ta ostatnia znana z produkcji doskonałej hiszpańskiej szynki i chorizo. Ponferrada robi niesamowite wrażenie. Położona na wysokości zaledwie 560 m npm, otoczona jest górami, które są jeszcze pokryte śniegiem. Temperatura o godz. 15.30, kiedy tu docierałem była powyżej 20 stopni Celsjusza, więc można sobie wyobrazić samopoczucie.
W jedynym schronisku w Ponferrada byłem jednym z pierwszych gości, bo etap był morderczy. Hospitallero pokazał mi drogę do czteroosobowego pokoju, drugiego z kolei, i jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem Cristoffa, 150 kilogramowego tłuściocha, rozwalonego na łóżku. „Hombre, que tal?” – zapytał mnie wesołym głosem. Myślałem, że zapadnę się pod ziemię, bo wiedziałem, że on tutaj przyszedł na własnych nogach. – „Muy bien” – odpowiedziałem, co miało oznaczać „znakomicie”.
W Ponferrada właśnie znajduje się najlepiej zachowany zamek Templariuszy z XI wieku, uznany hiszpańskim zabytkiem narodowym w 1924 r., poza tym trzy kościoły, dwa romańskie z XI-XIII w oraz Gotycka bazylika z XVI w. Wałęsałem się z przyjemnością po wąskich uliczkach, wieczorem skorzystałem kolejny raz z rad spotkanego wcześniej na Camino Antonio, który przesłał mi pocztą elektroniczną zrobiony w Excelu zestaw restauracji i tradycyjnych dań kuchni hiszpańskiej wartych spróbowania. Tym razem to była restauracja Las Doce Torres naprzeciwko zamku Tempalriuszy, a mnie udało się dodatkowo zająć miejsce z widokiem. Menu berciano (od nazwy regionu – Del Bierzo) składało się z tradycyjnych dań regionu El Bierzo, czyli Embutidos del Bierzo (wędliny) oraz Botillo, czyli golonki na sposób hiszpański. Region El Bierzo reklamuje cztery produkty, które stanowią jego dumę: wino, papryka, jabłka i właśnie Botillo, specjalny rodzaj golonki, marynowanej w specjalnej paprykowej zalewie. Widząc na talerzu golonkę poprosiłem o musztardę, ale jej nie użyłem, bo Botillo ma swój unikalny smak, którego nie można zabić musztardą.
Ponferrada – Villafranca del Bierzo, 25 km
Kolejny wspaniały etap Camino. Przez całą drogę towarzyszy widok ośnieżonych szczytów górskich. Region El Bierzo, którego stolicą jest Ponferrada, położony jest w dolinie otoczonej ze wszystkich stron pięknymi górami, a w środku pofałdowany teren, zagospodarowany na winnice, najpiękniejsze i najlepsze w okolicach Cacabelos i Villafranca del Bierzo. Nadłożyłem drogi by dotrzeć do celu przez Valtuille de Arriba i opłacało się, bo zszedłem do miasteczka wprost z winnic położonych na otaczających je wzgórzach. Samo miasto jest urzekające, niezwykle malowniczo położone z licznymi zabytkami sakralnymi. Na noc zatrzymałem się w schronisku Del Piedra, najlepszym z dotychczasowych, gdzie młodzi hosptallieros mówią po angielsku. Jeden z nich już w Ponferrada rozdawał ulotki przy wyjściu z tamtejszego schroniska, bo znajdują się tu aż cztery schroniska ikonkurencja w Villafranca del Bierzo jest duża, a Del Piedra zlokalizowana jest niekorzystnie, na końcu miasta. Villafranca del Bierzo jest nie tylko najbardziej malowniczo położonym miasteczkiem na Camino de Santiago, ale posiada cały szereg godnych uwagi zabytków. Najbardziej znany to mały kościół Iglesia de Santiago z XII w., tuż przy wejściu do miasta, ze słynną Puerta del Perdon – Bramą Przebaczenia, miejscem, do którego docierając pielgrzymi mogli dostąpić takich samych łask, jakby dotarli do Santiago de Compostella. Piękny jest także romański Kościół Św. Franciszka z XIII w. i San Juan de Fiz z XII w., a gotycka kolegiata Santa Maria przyciąga uwagę niezwykle oryginalnymi kamiennymi kopułami. Całość uzupełniają kompleksy budynków trzech zakonów. Popołudnie spędziłem na podziwianiu tego wszystkiego, po czym usiadłem na Plaza Mayor w Cafeterria Sevilla, piłem kawę i zastanawiałem sie nad koncepcją nowej książki, która pokazywałaby, że zwykli ludzie są w istocie wyjątkowi, jeśli mają jasno sprecyzowane zasady życia, których się konsekwentnie trzymają. I tacy tworzą wspaniałe firmy posiadające podobny zestaw wartości.
Villafranca del Bierzo – O Cebreiro, 31 km
Według wielu opinii to jeden z najtrudniejszych odcinków Camino de Santiago. Po raz pierwszy zdecydowałem się skorzystać z usługi transportu plecaka do następnego punktu noclegowego (7 euro), by nieco ulżyć obolałym piętom i ścięgnom Achillesa, które od pewnego czasu dają mi się ostro we znaki. I opłacało się, bo trasę 31 km przy znacznej różnicy poziomów pokonałem w swoim sportowym stylu w ciągu pięciu i pół godziny z półgodzinnym postojem na kawę i ciastka w Vega de Valcarce, po 18 km i trzech godzinach marszu szlakiem wzdłuż drogi N-VI, która wielokrotnie przecina Rio de Valcarce wijącą się w wąskiej dolinie. Bliskość drogi asfaltowej nie przeszkadzała tym razem, ponieważ ruch był niewielki. Od Las Herrerias de Valcarce szlak łączy się z podrzędną drogą asfaltową, na której samochody pojawiają się rzadziej niż pielgrzymi, by od La Faba prowadzić samodzielną ścieżką ostro pnąc się w górę, bo na dystansie 8 km zyskuje blisko 700 metrów. O Cebreiro jest pięknie położone w siodle górskim na wysokości 1360 m npm.
Dotarłem tutaj o godz. 13.45, co mnie niezwykle ucieszyło, pozwoliło przypomnieć, że potrafię szybko chodzić w trudnym terenie. To osada licząca kilkadziesiąt kamiennych domów w stylu celtyckim, funkcjonująca dzięki Camino de Santiago. Obok kamiennych tradycyjnych budynków zachowane i odrestaurowane są chaty galicyjskie w stylu celtyckim (palozzas). Miejsce obrosłe legendami, między innymi cudu przemienienia hostii i wina, więc trudno się tutaj nie zatrzymać. Tym razem wybrałem nocleg nie w schronisku, lecz w Hostal Venda Celta, bo na trasę Camino dotarła Marzena, moja żona, która będzie szła ostatnie 100 km do Santiago de Compostella. Przyjechała do O Cebreiro samochodem, który ja zostawiłem w St. Jean Pied de Port. Początkowo miała po prostu zwiedzać miasta i zabytki na trasie Camino de Santiago jadąc samochodem, ale już pierwszego dnia, kiedy po wylądowaniu w Biarritz przemieszczała się pociągiem do St. Jean Pied de Port, uległa nieodpartemu urokowi pielgrzymów jadących na miejsce startu, którzy, jak to określiła „emanowali uniesieniem i wielką przygodą”. Trudno było ich nie rozpoznać, bo każdy z nich miał przywiązaną do plecaka muszlę, która jest od zarania znakiem rozpoznawczym pielgrzymujących szlakiem Św. Jakuba. Jak twierdzi, była jedyną osobą w pociągu, która wyróżniała się brakiem plecaka i muszli. Zmieniła więc plany, postanawiając się wybrać na szlak, z tym, że nie mogła zaczynać od początku, kiedy ja już byłem w trzech czwartych trasy. No i samochód zamiast ułatwienia stał się obciążeniem, bo trzeba go było przestawiać z miejsca na miejsce, a najlepiej przemieścić do Santiago de Compostella, co później rzeczywiście zrobiłem.
O Cebreiro – Samos, 30 km
O Cebreiero jest niezwykłym miejscem pod wzgledem historycznym, kulturowym i religijnym. Kto dotarł tutaj, mógł zacząć myśleć o celu, Santiago de Compostella. Poranek w dniu wyjścia na szlak w dalszą drogę uświadomił mi to, gdy po raz pierwszy od kilku tygodni wybiegałem myślą poza dzień dzisiejszy. Dzień był piękny, chłodny i słoneczny, lepszych warunków do marszu nie można sobie wymarzyć. Muzyka grała mi w duszy, gdy opuszczałem O Cebreiro podążając żwawym krokiem ku Tricastela, które zwykle jest końcem tego etapu. Moje zamierzenie było bardziej ambitne, po ciężkim dniu poprzednim, który dodał mi wiary w siebie, postanowilem wydłużyć odcinek o 11 km. Długo będę pamiętał ten etap, bowiem zrobiłem dodatkowo jeszcze kolejne 6-8 km, przez własną niefrasobliwość. Dwa kilometry za Bidueda, chciałem zrobić skrót wchodząc stromym zboczem w dół, by dojść do szlaku wijącego się zboczem. Po piętnastu minutach znalazłem się w Vilar zamiast w Filloval, a później poszedłem przez Villavela do Tricastela, która miała być miejscem odpoczynku przed ostatnim 11 km odcinkiem do Samos. Gdy wreszcie dotarłem do Tricastela, byłem zmęczony i zniechęcony. Nie miałem ochoty na obiad, zjadłem dwa banany i pomarańczę i ruszyłem dalej. Oznakowanie w Galicji jest znacznie gorsze niż gdzie indziej. Stary szlak ma kamienne słupki z oznaczeniem kilometrów do Santiago de Compostella nominalnie co 500 m, tyle, że w wielu miejscach się nie zachowały lub szlak zmienił swój przebieg ze względu na przebieg nowych dróg, powstałe lotniska, nowe miejscowości, etc. Żółte strzałki, tak pomocne dotychczas, w Galicji występują rzadziej. Zdeprymowany wędrówką poboczem asfaltowej szosy za Tricastela skręciłem w pierwszą ścieżkę odchodzącą w górę stromych ścian wąwozu rzeki Rio Orbio w przekonaniu, że w pewnym oddaleniu od asfaltu przebiega gdzieś Camino. Gdy po kilkunastu minutach wspiąłem się ok. 300 m w górę na brzeg wąwozu, nie znalazłem tam szlaku i byłem zmuszony zejść z powrotem na asfaltową szosę. Na szczęście po trzech kilometrach żółte strzałki pokazały ścieżkę, która skręciła w las, po czym rozpoczął się jeden z najpiękniejszych odcinków Jakubowego szlaku, który skończył się w Samos. Miasteczko ma ponad tysiąc lat, a jego znakiem rozpoznawczym jest monumentalny klasztor benedyktynów z VI w. będący symbolem kulturowym Galicji. W ogromnym klasztorze, którego obejście wokół, zajmuje 15 minut, mieszka zaledwie kilkunastu mnichów. Schronisko dla pielgrzymów zajmuje jedno pomieszczenie i daje nocleg kilkudziesięciu osobom. Zaiste niezwykłe to miejsce i nie żałuję dodatkowego trudu, aby tutaj dotrzeć. Marzenie poradziłem pominąć pierwszego dnia odcinek z O Cebreiro do Tricastela, który wiodąc ostro w dół wymaga odpowiedniego przygotowania, zatem rozpoczęła swoją pielgrzymkę na trasie mniej górzystej w Triacastela idąc pierwszy etap do Sarria.
Samos – Portomarin, 27 km
Droga wiedzie najpierw do Sarria, która jest punktem początkowym dla pielgrzymów realizujących skrócony program, ograniczający się do pokonania minimum 100 km wystarczających dla uzyskania composteli, zaświadczenia o dobyciu pielgrzymki wydawanego w imieniu Katedry Santa Maria przez Officina del Peregrino. Trzeba jednak przyznać, że szlak Camino de Santiago we wspólnocie autonomicznej Galicia jest piękny. To rolniczy region, tradycyjnie biedny, który w ostatnich pięciuset latach opuścił co trzeci mężczyzna w poszukiwaniu lepszego bytu gdzie indziej. Warunki uprawy nie są łatwe, bo jest to kraina wyżynna, porośnięta lasem, ziemie są tutaj nie najlepsze, ale pod względem krajobrazowym cudowna. Taki jest właśnie szlak do Portomarin, wiosną szczególnie piękny, ale wymagający niezłej kondycji. Słupki Camino de Santiago pokazują w Sarria 112 km do celu, w Portomarin 88 km, ale w rzeczywistości jest trochę więcej, co razem z odcinkiem Samos-Sarria, daje pokaźną odległość blisko 30 km. Marzena szła odcinek z Sarria do Portomarin, wcześniej pozostawiając samochód w Portomarin i pokonując drogę do Sarria autobusem. Dotarła do celu o 18.30, zmęczona ale szczęśliwa. Wieczorem nie mogliśmy się oprzeć chęci zjedzenia małej kolacji w jednej z kilku restauracji przy głównym placu, gdzie stoi również przeniesiony w częściach kościół San Juan, ze względu na budowę tamy na rzece Rio Mino. Zresztą całe miasteczko musiało być przeniesione na teren położony wyżej. Dziś jest tętniące życiem, a jego infrastruktura, stworzona współcześnie, daje wiele wygód mieszkańcom.
Portomarin – Palas de Rei, 26 km
Wyruszyłem wcześnie rano, by jak najszybciej dotrzeć do celu i odprowadzić samochód do Santiago de Compostella, następnie wrócić autobusem Palas de Rei. To ostatni odcinek trasy o znacznych różnicach wzniesień i do tego dość długi. Zatrułem się czymś na kolacji, w nocy prawie nie spałem, więc etap był sprawdzianem siły woli, determinacji, woli walki i rzeczywistych zasobów sił fizycznych. O 14-tej zameldowałem się na mecie. Po chwili odpoczynku wsiadłem w samochód i pojechałem do Santiago de Compostela. O 18.30 odjeżdżał autobus do Palas de Rei. Dotarłem przed czasem, zwiedziłem nowoczesny dworzec, otworzyłem komputer i zorientowałem się zaraz, że jest on wielkim hot-spotem, bo zameldowało się kilka otwartych, darmowych sieci WIFI. Moje zdziwienie był jeszcze większe, gdy w autobusie linii Freire był także darmowy hot-spot! Trzeci dzień był dla Marzeny, jak przewidywałem, kryzysowy, ale dała sobie dobrze radę i idąc spokojnie dotarła po wieczór. Kolacja dobrze nam zrobiła, chociaż głodu specjalnie nie odczuwaliśmy. Kuchnia galicyjska, to przede wszystkim przysmaki owoców morza, w tym niesamowicie smaczne Pulpo Gallego (ośmiornica z ziemniakami) oraz Caldo Gallego ( warzywna zupa po galicyjsku). Ośmiornicę, tutaj niezwykle delikatną, miękką, przyprawioną ostrą papryką, jadłem codziennie przez cały okres pobytu w Galicji i jej smak będę wspominał przez długi czas.
Palas de Rei – Brea, 43 km
Zdecydowaliśmy się na bardzo długi odcinek, by mieć możliwość pokonania pozostałej drogi w dwóch etapach. W przewodnikach zwykle noclegi przewiduje się w Arzua albo Melide i ten ostatni w miejscowości O Pedrouzo 19 km przed Santiago de Compostela lub w ogromnym schronisku na górze Monte de Gozo niedaleko Santiago. W Melide zatrzymaliśmy się na kawę i zwiedzanie zabytkowego centrum oraz kościoła. Potem w pośpiechu wyruszyliśmy dalej do Arzua, która jest oddalona od Palas de Rei o blisko 30 km. Miasto jest nieciekawe, choć schronisk dla pielgrzymów naliczyłem tutaj aż pięć. Pozostając tu na noc, ostatni etap liczy 39 km, więc z wysiłkiem wyszliśmy na trasę w kierunku O Pedrouzo, mając sprawdzone informacje, że najbliżej schronisko znajduje się dopiero po przejściu 15,5 km w Santa Irene. Pogoda nam sprzyjała, było słonecznie ale temperatura umiarkowana, więc humory dopisywały, zwłaszcza, że myślami byliśmy u celu, czyli w Santiago de Compostela. Po dziesięciu kilometrach siły opuściły Marzenę całkowicie, ale jej wola zwyciężyła i przed zmrokiem dotarliśmy do Brea, gdzie oczekiwał na nas niespodziewanie Meson i Pension Brea usytuowane przy szosie wiodące do Santiago. Szlak z Palas de Rei do Brea jest typowy dla Galicji, przebiega przez lasy, pola i małe, biedne wioski. Teren jest urozmaicony, sporo nietrudnych podejść, łatwe do pokonania ścieżki w dół. Przy szlaku powstaje coraz więcej barów, restauracji i miejsc noclegowych dla pielgrzymów, widać, że działają prawa rynku, jest popyt, to pojawia się podaż.
Brea – Santiago de Compostela, 26 km
Ostatni odcinek Camino de Santiago pokonuje się w uniesieniu duchowym, co powoduje, że człowiek nie czuje zmęczenia, nawet jeśli organizm jest wyczerpany. Niezależnie czy to jest 100 km marszu – pielgrzymowania, czy 780 km, jak to było w moim przypadku, ogarnia cię duma, że się na to zdecydowałeś i nogi same niosą. Szliśmy dość szybko pomimo wyczerpania poprzednim etapem, myślami będąc już w katedrze Santa Maria w Santiago de Compostela. Zatrzymaliśmy się na kawę i przekąskę w Monte Gozo, gdzie po raz pierwszy na szlaku spotkałem Polaków, idących Camino Norte z San Sebastian. Schronisko dla pielgrzymów na Monte Gozo robi niesamowite wrażenie, jest nowoczesne, składa się z kilkunastu jednakowych budynków położonych po obu stronach szerokiej alei schodzącej w dół. Może pomieścić 500 osób i ma doskonałą infrastrukturę. Jest oddalone nominalnie o 4,5 km od celu, ale to w zasadzie przedmieście Santiago de Compostela. Rozpościera się stąd piękny widok na miasto położone w dole. Podobnież w pogodny dzień można stąd zobaczyć nawet wieże Katedry, ale nam niestety, nie było to dane. Dokładnie o godzinie 15.00, 10 kwietnia 2011 stanęliśmy przed Katedrą św. Jakuba w Santiago ed Compostela.
Stojąc na Praza de Obradorio spojrzałem w górę na zachodnią fasadę i dwie wieże po obu jej stronach i wzruszenie ścisnęło mi gardło, a z oczu bezwiednie popłynęły łzy, które ukradkiem wytarłem rękawem kurtki. Tak reagowała większość, jeśli nie wszyscy, którzy po kilkunastu lub kilkudziesięciu dniach pielgrzymki docierali tutaj. Mogłem to zaobserwować na własne oczy, młodzi, dojrzali, starzy – wszyscy reagowali podobnie.
Wieczorem wybraliśmy się do Restaurante Don Quijote, najlepszej restauracji w mieście. Zamówiłem specjalność zakładu – Zarzuela de Pescado y Mariscos oraz coś, co planowałem od dłuższego czasu zjeść właśnie docierając do celu – Vieira gratinada, rodzaj małży o dużej muszli, którą następnie wziąłem ze sobą na pamiątkę odbytej pielgrzymki. W dalekiej przeszłości pielgrzymi postępowali podobnie.
Całości dopełniła butelka wspaniałego Ribera del Duero Pago Carreovejas Reserva polecona przez niezwykłego barmana. Ostatnim akcentem Camino de Santiago była msza, która odbywa się codziennie w południe, a w naszym przypadku był to poniedziałek. Zadziwiające, jak wielu uczestników rozpoznałem ze szlaku, spotkanych raz lub wiele razy. I oni mnie także uznawali za znajomego i pozdrawiali ostentacyjnie szczerze. Miałem naturalną potrzebę, aby podejść, przywitać się, uściskać, pozdrowić, nawet tych, z którymi wcześniej nie rozmawiałem, bo na szlaku spotykały się tylko oczy i tylko wymienialiśmy tradycyjne pozdrowienie „Buen Camino”.
Moje Camino de Santiago trwało 28 dni i pozostanie jednym z największych, jeśli nie największym doświadczeniem życia.
Galeria zdjęć Camino de Santiago 2011
Wspaniałe wspomnienia.
Przeszłam droga Św Jakuba w 2013 roku i zawsze mile powracam pamięcią do tamtych szczęśliwych dni. To były bezapelacyjnie szczęśliwe dni, mimo odcisków na nogach 😉 . Pozdrawiam.
Lepiej mi się czytało Pana dziennik z Camino niż oglądało filmy na YT innych pielgrzymów. Zarówno Pana podróż, osiągnięcia jak i Postać jest dla mnie bardzo inspirująca. Jeśli uda mi się kiedyś wyruszyć w drogę do Santiago, wtedy na pewno wrócę jeszcze do tej lektury i odniosę się do Pana sugestii i doświadczeń 🙂
dziękuję i pozdrawiam serdecznie,
Niestety nie miałem okazji przejścia Camino za jednym zamachem. Drogę Francuską pokonałem w 3 etapach (z Leon do Santiago, Z SJPDP do Burgos i z Burgos do Leon). Do tego Camino Primitivo z Oviedo do Compostelli, które serdecznie polecam. Dwukrotnie udało mi się zabrać znajomych żeby i oni poczuli atmosferę Camino i ból nóg ;).
Pozdrowienia z mBanku.