Mt. Logan 2012

Mt. Logan (5966 m n.p.m.) to drugi szczyt pod względem wysokości w Ameryce Północnej, niewiele niższy od Mt. McKinley. To najwyższa góra w Kanadzie, położona  w paśmie górskim Św. Eliasza, w zachodniej części Kanady na terytorium Jukonu, niedaleko granicy z Alaską.
Masyw Logan tworzy potężny masyw górski – zajmuje obszar wielkości Szwajcarii. Jest silnie zlodowacony, pokrywają go wielkie lodowce: Logan, Seward, Hubbard i inne. W okolicy i na górze Mt. Logan notuje się ekstremalnie niskie temperatury. 26 maja 1991 roku zaobserwowano rekordowo niską temperaturę: -77,5 °C, najniższą zanotowaną poza terytorium Antarktydy. Ze względu na to że zmierzono ją na dużej wysokości, nie jest liczona jako najniższa temperatura kontynentu północno-amerykańskiego. Mt. Logan został zdobyty po raz pierwszy 23 czerwca 1925 roku przez międzynarodową (kanadyjsko-brytyjsko-amerykańską) wyprawę alpinistyczną, która była prawdziwą epopeją, wyruszyła z Mc Carthy i trwała 65 dni.  Trasa wiodła najpierw wzdłuż rzeki Chitina a później przez lodowiec Kings Trench. Współcześnie najbardziej popularna trasa na szczyt również wiedzie przez  lodowiec Kings Trench, ponieważ jest średniej skali trudności, chociaż długa i wyczerpująca.  Wspinaczka rozpoczyna się z bazy (American Airport) na lodowcu Quinto Sella Glacier ok. 9 km od granicy pomiędzy Alaską i Yukonem lub nieco dalej na początku lodowca Kings Trench (Canadian Airport), do którego można dotrzeć w ciągu ok. 6 godzin. Logistyka jest kluczowym elementem wyprawy na Mt.Logan. Jest to góra relatywnie mało uczęszczana, w ciągu roku pojawia się tutaj zaledwie 80-100 wspinaczy. Większość wypraw wybiera opcję amerykańską, uczestnicy przylatują do Anchorage, następnie jadą samochodem do Chitina, a później drogę na lodowiec pokonują zazwyczaj w dwóch etapach małym samolotem. Jedynym pilotem, który regularnie ląduje na lodowcach w górach Św. Eljasza i Wrangella  jest Paul Claus, człowiek zaiste niezwykły, znakomity wspinacz, uczestnik wypraw w Himalaje i fenomenalny pilot, który jest żywą legendą Alaski. Na ścianach jego przepięknej  Ultima  Lodge, oddalonej o 45 min lotu od lądowiska w Chitina, wisi niezliczona liczba dyplomów, które dokumentują zwycięstwa Paula Clausa w typowych dla tego regionu konkurencjach lotniczych  jak najkrótsza droga startu i lądowania.  Jego Dehaviland Turbo Otter, to największy i najdzielniejszy z całej floty małych samolotów stacjonujących u stóp Ultima Thule, do której ściągają żądni ekstremalnych przygód Amerykanie, Szwajcarzy, Austriacy, Włosi i inni. To właśnie ten samolot wiezie i odbiera z lodowca wspinaczy na Mt. Logan, ale znacznie więcej osób przewozi na wyprawy typu ski freeride na zbocza Mt. Bear czy St.Elias. Paul Claus był uczestnikiem polsko-amerykańskiej wyprawy na Mt. Everest w 1989 roku, kiedy pięciu polskich uczestników zginęło w lawinie na przełęczy Lho La.
Moja wyprawa na Mt. McKinley w 2006 pozostawiła niezapomniane wrażenia i niedosyt… To była tylko kwestia czasu, kiedy wrócę na Alaskę. Gdy Piotr Pustelnik zadzwonił do mnie i zapytał, czy chciałbym pojechać z nim na wyprawę na Mt. Logan, to odpowiedź była natychmiastowa. Filip Pawluśkiewicz zadeklarował wcześniej swój udział, a ja namówiłem jeszcze Waldka Sondkę, z którym wyjeżdżam w góry dość regularnie od wielu lat. Na temat wspinania się na Mt.Logan nie ma wielu informacji, są krótkie opisy kilku wyspecjalizowanych agencji turystycznych, które organizują wyprawy wysokogórskie, ale one mają charakter ofert zachęcających do kupna, więc z natury rzeczy nie dostarczają wszystkich informacji. Internet jest zwykle nieprzebranym źródłem informacji, ale tym razem moje rozczarowanie było wielkie, bo nawet opis ekstremalnej wyprawy Marka Klonowskiego i Tomasza Mackiewicza niewiele wniósł wiedzy o rzeczywistych wyzwaniach, bo ich wyczyn był niezwykły i nie chciałbym go naśladować. Piotr i Filip, najbardziej doświadczeni z nas, zajęli się logistyką i kompletacją sprzętu. Zakup specjalistycznych norweskich sanek Fjellpulken był sporym wydatkiem, ale sądziliśmy, że uzasadnionym wziąwszy pod uwagę odległość do pokonania do szczytu. Gdy wylądowaliśmy w Anchorage sanki wzbudziły ogromne zainteresowanie i podziw, bo zwykle wspinacze wypożyczają tanie plastikowe balie, które ciągną za sobą na sznurkach przytroczonych do uprzęży.  My sami byliśmy dumni, że posiadamy tak profesjonalny sprzęt. Po 1,5 dniach w Anchorage, które wykorzystaliśmy na zakupy prowiantu i uzupełnienie wyposażenia, wyjechaliśmy do Chitina.  Transport  organizował Paul Claus i jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że kierowcą wiekowego Forda jest Eleanor Claus, którą rozpoznałem z fotografii  zamieszczonych w zakupionym w Amazonie na krótko przed wyjazdem przepięknym albumie „My Wrangell Mountains”, który jest w zasadzie historią rodziny Claus udokumentowaną zdjęciami znanego szwajcarskiego fotografa Ruediego Hombergera. Towarzyszący jej starszy pan, to był oczywiście John Claus, założyciel Ultima Thule. Eleanor Claus ma ponad siedemdziesiąt lat i wciąż biega maratony. Jest bezkonkurencyjna w swojej kategorii wiekowej.
Po pięciu godzinach spokojnej jazdy dotarliśmy do pasa startowego oddalonego o 3 km od małej miejscowości Chitina, gdzie zbiegają się dwie rzeki Copper River i Chitina. Na miejscu nie było nikogo, a Eleanor poinformowała nas, że ze względu na pogodę nie ma możliwości lotu i rozbiliśmy namioty. Postój na pustym lądowisku trwał dwa dni. Czas dłużył się niemiłosiernie, jak to zwykle, kiedy po wyjeździe z domu, jak najszybciej chciałoby się naprawdę zacząć wspinanie. Oprócz nas, tym samym transportem, przybyli z Anchorage dwaj wspinacze, z których jeden wydawał się Piotrowi znajomy. Rzeczywiście naszym sąsiadem okazał się sam Hans Kammerlander, partner Reinholda Messnera z wielu wypraw na najwyższe szczyty Himalajów. Kamerlander zdobył  trzynaście szczytów ośmiotysięcznych, a ze wspinania na Manaslu zrezygnował, po tym jak zginął tam jego przyjaciel. Wspólnie odwiedziliśmy Chitina i spędziliśmy długi wieczór w zupełnie pustym barze kultowego Hotelu Chitina, gdzie nawiązaliśmy bliski kontakt z właścicielem, który obiecał, że po naszym powrocie z gór przygotuje specjalną kolację z łososiem Red Salmon w roli głównej. W Ultima Thule pogoda zatrzymała nas kolejne dwa dni i dopiero trzeciego dnia wieczorem, gdy byliśmy właśnie w rosyjskiej łaźni, Paul  dał sygnał, że lecimy, więc my w popłochu w ciągu pół godziny spakowaliśmy się  i po trzydziestu minutach lotu wylądowaliśmy na  Quinto Sella Glacier (2800 m n.p.m.). Przygoda wreszcie się rozpoczęła.
Wspinaczka na Mt. Logan

Podążanie w kierunku szczytu Mt. Logan trudno nazwać wspinaczką. W większości to marsz stosunkowo łagodnie nachylonym lodowcem, ale jest kilka stromych odcinków o nachyleniu 45-50 stopni i całość razem stanowi nie lada wyzwanie. Cała trudność polega na tym, że niesiemy na plecach/ciągniemy na sankach stosunkowo dużo bagażu. Jest to związane z oczekiwaną długością pobytu, większość profesjonalnych operatorów zakłada, że wyprawa trwa co najmniej 21 dni. Trasa dojścia do obozu skąd można atakować szczyt jest podzielona na 5-6 odcinków, z tym że odcinki te z założenia w zasadzie pokonuje się co najmniej dwukrotnie ograniczając w ten sposób wielkość transportowanego bagażu. Być członkiem czteroosobowej wyprawy z Piotrem Pustelnikiem na czele to nie lada wyzwanie, więc nie było mowy o transportowaniu bagażu na raty.  Dodatkowo najlepsze sanki na świecie zobowiązywały do ładowania wszystkiego na raz.  Tylko, że sanki trzeba było ciągnąć samemu. Hans Kamerlander z partnerem wspinali się w stylu alpejskim, więc mieli ze sobą połowę mniej bagażu. Hans na co dzień jest przewodnikiem górskim w Alpach, mieszka w Tyrolu na wysokości powyżej 2000 m n.p.m.  i na co dzień się wspina. W takiej sytuacji trudno go brać za punkt odniesienia. Pierwsze dni, trzy odcinki potwierdzały, że trasa jest łatwa, bez większych problemów podążaliśmy do przodu napierając mocno i mając z tego wiele przyjemności. Podejście do przepięknie położonego poniżej King Peak na wysokości ok. 4000 m n.p.m.  obozu King Col było przedsmakiem tego co nas czekało później. Widok ściany o nachyleniu ponad 50 stopni dał mi pewność, że nie dam rady się tam wspiąć z sankami o długości 1,5 m i 12,5 kg wagi. Byłem bliski rezygnacji z dalszego marszu, bowiem miałem ze sobą plecak o pojemności 50 l, a do szczytu był jeszcze kawał drogi. Transportowanie bagażu na trzy razy nie miało sensu. Piotr Pustelnik zaoferował wciągnięcie pustych sanek na koniec ściany, więc zostawiliśmy sanki Waldka Sondki. Postanowiliśmy ciągnąć na jednych sankach wspólny bagaż i część indywidualnego, a resztę nieść w plecaku. Drogę pod przełęcz Prospector’s  Pass pokonaliśmy na dwa razy zakładając obóz poniżej Football Field. Tutaj, na wysokości ok. 5200 m n.p.m  trzeba było podjąć decyzję, czy atakujemy z pominięciem obozu szczytowego, który zakłada się po przejściu przełęczy Prospector’s Pass. Hans Kamerlander, który został zmuszony zawrócić aż do King Col ze względu na objawy choroby wysokościowej u partnera, teraz zdecydował się na długie podejście na szczyt. Ja nie mogłem o tym nawet marzyć,  bo po ośmiu dniach morderczej harówki z pełnym obciążeniem byłem wyczerpany, Piotr Pustelnik zdecydował, że wszyscy idziemy razem i założymy obóz na plateu pod Mt. Logan. Następnego dnia na podejściu pod Prospector’s Pass spotkaliśmy schodzących w dół dwóch mieszkańców Alaski, z których jeden okazał się Polakiem. Spędzili blisko tydzień na plateu i nie zdołali wejść na szczyt. Brak harszli do nart spowodował, że musieliśmy zdjąć narty na oblodzonej drodze przed przełęczą i założyć raki. Tymczasem Waldek Sondka bez trudu wszedł na przełęcz na nartach i zaoszczędził mnóstwo sił.  Zaraz po przejściu przełęczy spotkaliśmy Hansa Kamerlandera z partnerem, którzy zdobyli szczyt! Zjazd na plateu sprawił mi dużo trudności, bowiem okazało się, że wysokogórskie buty to nie to samo co buty narciarskie i wypinały się przy mocnym krawędziowaniu.  W zupełnej mgle, kiedy zaczynałem wątpić, czy znajdziemy Piotra i Filipa, którzy poszli przodem, a wiatr zacierał szybko ślady nart, będąc u kresu sił nieoczekiwanie natknęliśmy się na ich namiot. Wyczerpani, ostatkiem sił rozbiliśmy namiot i usnąłem jak kamień bez posiłku, wypiwszy dwa kubki herbaty. Piotr wcześniej postanowił, że następny dzień odpoczywamy przed atakiem szczytowym. Rano obudziło nas słońce. Od kilku dni sprawdzałem prognozy pogody łącząc się z moją żoną za pośrednictwem telefonu satelitarnego Irydium. Pogoda w rejonie masywu Mt. Logan jest wyjątkowo niestabilna, bo szczyt jest oddalony zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od wybrzeża Pacyfiku. Dzień odpoczynku był chyba najpiękniejszym dniem wyprawy. Ale pod wieczór pogoda się nagle zmieniła i prognozy, które wcześniej napawały optymizmem, odwróciły się. Mieliśmy cień nadziej, że to tylko gwałtowna i krótkotrwała nawałnica. W pełnej gotowości do wyjścia spaliśmy jak zające i może dlatego pamiętam doskonale porywy wiatru, które kładły namiot, a jego wycie nie pozwalało mi spać. Rano sprawdziłem prognozy, które niestety były złe na najbliższych kilka dni. Piotr odezwał się przez radiotelefon prosząc o sprawdzenie zapasów żywności. Nie musiałem sprawdzać, bo wiedziałem doskonale, że  jedzenia wystarczy na jeden dzień. W trosce o wagę bagażu, wiele żywności zostawiliśmy w bazie na lodowcu Quinto Sella. Z drugiej strony nie sprawdziły się założenia co do szybkości podejścia pod szczyt. Wszystko razem złożyło się na brak żywności w kulminacyjnym momencie wyprawy. Decyzja mogła być tylko jedna- ODWRÓT! Piotr Pustelnik nie czekał na wymianę poglądów, po prostu polecił się pakować jak tylko burza ucichnie. W ten sposób nie zdobyłem Mt. Logan, chociaż byłem blisko, bo według naszych obliczeń potrzebowaliśmy ok. 3 godziny, by wejść na szczyt. To była bez wątpienia najtrudniejsza wyprawa w moim życiu, dwa razy w czasie jej trwania byłem u kresu wytrzymałości fizycznej. Niewątpliwie popełniliśmy kilka błędów, które miały istotne znaczenie dla powodzenia wyprawy, jak i indywidualnych odczuć. Sanki były błędem, który w efekcie kosztował nas wiele wysiłku, a w końcu musiałem je zostawić i iść dalej z plecakiem. Jack London, opisując w jednym z opowiadań swoje doświadczenia z podejścia na przełęcz White Pass w drodze do Klondike, relacjonuje dwie opcje: krótkie odcinki + ciężki bagaż i długie odcinki + lekki bagaż. My spróbowaliśmy trzeciej opcji długie odcinki + ciężki bagaż, a to zaowocowało wyczerpaniem. Niezależnie od tego, to była nie tylko najtrudniejsza, ale równocześnie najpiękniejsza moja wyprawa.
Po dwunastu dniach pobytu na lodowcu wróciliśmy do cywilizacji. Właściciel Hotelu Chitina nie zawiódł, po powrocie spędziliśmy tam noc i zjedliśmy wyjątkową kolację. Red Salmon to najlepszy gatunek łososia, a ten dziki z Copper River jest podobno najlepszy na świecie. Byliśmy głodni jak wilki, a skurczone na wyprawie żołądki nie pozwoliły nam wiele zjeść, jednakże jakość tego posiłku będę wspominał do końca życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *