Ujuni-Salar de Ujuni – dzień 76 i 77


Zobacz dużą mapę

Droga z Sucre do Ujuni bez większych problemów. Pierwsza część do Potosi bardzo dobra jak na warunki boliwijskie, zajęła na m nieco poniżej dwóch godzin (ok. 160 km). Drugi etap z Potosi do Ujuni w przewodnikach, podobnie zresztą w miejscowej informacji turystycznej miał trwać 7-8 godz. ze względu na szutrową nawierzchnie drogi i trudne ukształtowanie terenu. Jakież było moje zaskoczenie, gdy się okazało, że na całej długości trasy do Ujuni pracowały brygady ludzi z nowoczesnym ciężkim sprzętem nad ulepszeniem drogi, która w dalszym ciągu ma nawierzchnię naturalną (szutr, glina, żwir), ale jest już w większości szeroka i wyrównana. Dzięki temu czas przejazdu skrócił się w naszym przypadku do 4 godzin. W Ujuni boom turystyczny widoczny jest na każdym kroku. Powstały nowe hostele i hotele, stare są w remoncie, ceny relatywnie wysokie, najtaniej w nowych lokalizacjach nie mających jeszcze renomy, walczących o gości. W ten sposób za niecałe 45 usd udało się nam zamieszkać w nowym hoteliku, oddalonym od centrum, ale za to dobrze wyposażonym, z miłą obsługą. Natychmiast udałem się na rekonesans do agencji turystycznych, by zbadać możliwość pozyskania danych GPS, które umożliwiłyby podróż indywidualną przez pustynię. Niestety nigdzie ich nie było, bądź nie chciano ich nam udostępnić. Poszukiwania w Internecie tez nie przyniosły rezultatu. W końcu zdecydowaliśmy się na dołączenie do organizowanej przez Agencję Caroline Adventure 3 dniowej wyprawy.  Przewodnik, kierowca Toyoty Land Cruiser oraz wyżywienie, wszystko za 70 usd. To dużo i mało, zależy od punktu widzenia. Potrzebne dodatkowe 60 l paliwa zatankowaliśmy do żółtych kanistrów i w drogę.

Pierwszy dzień to Salar de Ujuni. Po 30 min pierwszy postój w Colchani, kooperatywie zajmującej się eksploatacją soli, ale nic z techniki nam nie pokazano, za to wystawiono stoły z turystycznymi gadżetami. Normalna kolej rzeczy w łańcuchu pokarmowym przemysłu turystycznego, kolejny postój to okazja do sprzedaży usług i wyrobów lokalnych. Wjazd na Salar de Ujuni przebił wszelkie oczekiwania. Miałem wyobrażenie białej powierzchni, przecież śnieg jest dla nas powszednim zjawiskiem, ale to co zobaczyłem działało na wszystkie zmysły, nie tylko wzrok.

Zdjęcia tylko w części oddają magię tego miejsca, a to przecież ponad  10 tys km kwadratowych porażającej wszystkie zmysły bieli, powierzchni prawie idealnie równej, która zachęcała do dodania gazu bez obawy o zakręty i wyboje. Po sześćdziesięciu kilometrach upojnej jazdy na horyzoncie zaczęła się majaczyć brunatna Isla Incawasi, której nie można się było spodziewać w oceanie bieli. Kolejny postój, może niepotrzebny, bo chciało się kontynuować jazdę przy dobrej pogodzie. Wyspa ma niewątpliwie coś w sobie, porastają ją majestatyczne kaktusy i widok na Salar jest wart wspinaczki na szczyt. Prawie 100 km jazdy po idealnie równej  białej powierzchni, po wizycie na wyspie i lunchu, minęły jak oka mgnienie. Zjechaliśmy z pustyni do niewielkiej wioski, gdzie zatrzymało się kilkanaście samochodów, widać, że to noclegownia dla większości podróżujących ta trasą zarówno z Ujuni, jak również z San Pedro de Atacama (Chile). Warunki skromne, nawet można powiedzieć, że  prymitywne,  światło i ciepła woda do 22.00, jedzenie we własnym zakresie. Wychodząc na spacer z ubogiej zagrody spotkałem Polaków ze Szczecina, którzy jechali w odwrotnym kierunku z San Pedro de Atacama (Chile) do Ujuni. Nie pierwszy to raz, kiedy na końcu świata spotykam Polaków.

Ustaliliśmy w grupie, że wracamy na Salar by podziwiać wschód słońca, więc pobudka o 4.30 rano zmuszała do pójścia do łóżka. Ale młodzież z Land Cruisera od 21.30 zaczęła znaną skądinąd grę towarzyską Chancho va, w naszym kraju  występuje ona pod nazwa „świnia”. Dwie Szwajcarki, Urugwajczyk, Hiszpanka, Niemka, Rumun i kierowca Boliwijczyk doskonale się bawili do 24.00, ale to nam nie przeszkodziło usnąć. Pobudka przyszła gładko, kawa w termos, bułki z dulce de leche do kieszeni i wyruszyliśmy z powrotem na Salar. Po 15 minutach jazdy stop, muzyka na full i zaczęły się pląsy przed wschodem słońca. Niestety wschód słońca, przy zachmurzonym niebie to zjawisko niedostrzegalne. Bez żalu ruszyliśmy w drogę, przed nami było wszakże 270 km po bezdrożach w wysokich górach Boliwii.