Bolivia High Mountain OffRoad – dzień 77


Zobacz dużą mapę

Po niesamowitych wrażeniach na Salar de Ujuni, sądziłem, że druga część trasy do granicy z Chile nie wzbudzi większego zachwytu. Myliłem się i cieszę się, że nie muszę wybierać, która z przygód była bardziej interesująca, bo były zupełnie różne i przez to nieporównywalne. Przejazd przez Salar de Ujuni był łatwy, druga część trasy o długości blisko 350 km do granicy z Chile to off road,  jakiego jeszcze nie doświadczyłem. Pustynia piaszczysta, żwirowa, kamienista, śnieg, a cała trasa przebiegała na wysokości 3800-4910 m npm, więc można sobie wyobrazić porywające krajobrazy bez oglądania zdjęć. Większość trasy była jak tarka z głębokimi wgłębieniami,  a ja już na początku sądziłem, że bagażnik na którym zamocowany jest namiot Maggiolina nie przetrwa 10 km.  Wyboje, trudne podjazdy, kamienie to nic w porównaniu z tarką szutrową, która powodowała, że samochód wpadał w wibracje, a hałas jaki czyniła konstrukcja bagażnika i sam namiot były nie do wytrzymania.  Pomimo paraliżującego strachu odkryłem, że jazda po takich wybojach z prędkością ponad 60 km/h zmniejsza drgania spłaszczając sinusoidę, więc nie miałem wyboru jak podążać w szaleńczym tempie po bezdrożach Boliwii. Największym niebezpieczeństwem w takich warunkach były ogromne dziury w drodze większe od średnicy kół. Wpadając w taką dziurę mogłem złamać oś. Na szczęście udało mi się wyminąć te, które stanęły na mojej drodze. Wyprzedzając przebieg podróży powiem, że dojechałem do granicy z Chile cały, samochód dzielnie dawał sobie radę, mocno sfatygowany, ale bez większych uszkodzeń wjechał na asfalt po przekroczeniu granicy. Tylko raz, na wysokości 4900 m npm, po szaleńczej jeździe w nocy przez ok. 60km, zapaliły się wszystkie lampki kontrolne, później gasły po kolei, gdy pomimo tego kontynuowałem jazdę (nie miałem wyboru) przez najbliższe 1,5 godz. w dół.

Po zjechaniu z Salar de Ujuni droga prowadziła przez San Juan, później w sąsiedztwo Volcano Ollagua. Tutaj nasz przewodnik zgubił najpierw rurę wydechową, później złapał gumę, ale pomimo tego w szaleńczym tempie prowadził nasza trójkę samochodów (Toyota Land Cruiser, Toyota FJ Cruiser i Jeep Wrangler Rubicon).  Później trzeba było pokonać, kamienisty podjazd, gdzie przewodnik i kierowca Toyoty Land Cruiser, Cesar wskazywał nam drogę idąc przed naszymi  samochodami. Kontynuując podróż na wysokości 4200 m npm dotarliśmy do pierwszego z jezior na naszej trasie – Laguna Canapa. Flamingi dostojnie brodzące w płytkiej, mętnej wodzie wzbudziły zachwyt i zatrudniły aparaty fotograficzne i kamery. Po lunchu ruszyliśmy dalej, zatrzymując się kolejno przy Laguna Hedionda, Honda i Chiarkota .

Później droga, a raczej mnogość dróg, wspięła się jeszcze wyżej na Desierto del Silol, która jest żwirową pustynią, gdzie trudno było wybrać właściwa drogę, bo było ich całe mnóstwo. Ja stosowałem swoja taktykę jazdy powyżej 60 km/h,  ale Cesar zwolnił w obawie o swoje opony, więc zostawałem z tyłu, by później  doganiać kolumnę jadąc z odpowiednio dużą prędkością, by uniknąć nadmiernych drgań i wibracji.  Jadąc z tyłu w sporej odległości zauważyłem katem oka samochód poruszający się równolegle w odległości ok. 100 m.  Na pustyni każdy wybierał własny tor jazdy, więc wcale się tym nie zdziwiłem. Jechałem dość szybko, ale tamten samochód przyspieszył, by po jakimś czasie gwałtownie zmienić tor jazdy i zatrzymać się nagle przed nami w niewielkiej odległości. Byłem całkowicie skoncentrowany na wyszukiwaniu najlepszego toru jazdy, gdy Marzena krzyknęła: „Gaz do dechy. Ludzie z bronią próbują nas zatrzymać.”

Wykonałem polecenie wymijając Toyotę Hilux. Przyspieszyłem na ile moc mojego silnika 3.7 l pozwalała,  a gdy dogoniłem nasza grupę, która zatrzymała się akurat przed Arbol de Piedra (jedna z atrakcji) bardzo zdenerwowany, przestraszony i lekko spanikowany próbowałem ich poderwać do ucieczki. Razem raźniej, myślałem. Cesar, przewodnik, kierowca Land Cruisera, spokojnie zareagował, mówiąc, że to nic groźnego. Byłem innego zdania, mając w pamięci długą broń, którą wymachiwali chcąc nas zatrzymać. W międzyczasie Toyota Hilux podjechała do nas i wyskoczyło trzech mężczyzn z którymi Cesar zaczął rozmawiać. Okazało się, że to brygada antynarkotykowa patrolująca pogranicze z Chile. Któż mógł się domyślać, że to oni, skoro samochód nie miał oznaczeń, a ich uniformy miały mało widoczne emblematy POLICIA.  Na koniec  wyjaśnień złożonych przez Cesara uścisnąłem dłoń dowódcy i zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie.

Nocleg przy Lagunie Colorada to niemiłe wspomnienie, pokój był dezynfekowany  jakimś śmierdzącym płynem pewnie niedawno, że nie można było wytrzymać. Otwarcie okna niewiele pomogło. Na zewnątrz temperatura kilka stopni poniżej zera. Pomogły nam własne śpiwory. Pobudka o 4-tej rano, by,  jak mówił Cesar, zdążyć o świcie do wód termalnych przed konkurencją. Drugi dzień z kolei spałem mniej niż 4 godziny, ale to nie problem dla mnie, Belgowie się strasznie skarżyli, młodzież, gdy miała cel przed sobą nie narzekała wcale. Najpierw jak szaleńcy pędziliśmy w ciemnościach po bezdrożach altiplano, by później przez godzinę poruszać się w żółwim tempie 20 km/h. Na początkowym etapie szaleńczej jazdy straciłem kontakt z pozostałymi, więc, gdy światła ich samochodów majaczyły ledwie na horyzoncie, przyspieszyłem co sił w Rubiconie by nadrobić straty. Zrozumiałe, że później, kiedy prędkość mini kolumny spadła radykalnie, rzucałem przekleństwami pod nosem.. Gdy dotarliśmy do gejzerów, mających być atrakcją, wybrzydzałem niemiłosiernie, zwłaszcza, że w Jeepie zapaliło się kilka lamp ostrzegawczych. Później zjechaliśmy 400 m w dół do wysokości ok. 4500 do wód termalnych, które okazały się niewypałem. Spośród kilkudziesięciu uczestników rajdu zaledwie kilku skorzystało z tej możliwości kąpieli. Ja z Marzeną szybko zjadłem śniadanie w czasie którego podeszła do nas para młodych, niezwykle sympatycznych rodaków. Młodzi ludzie, jak się okazało, podróżują od kilku miesięcy dookoła świata. Skończyli studia, rodzice zafundowali im podróż marzeń. W Polsce takie rzeczy się zdarzają. To pozytywny znak, że żyjemy w normalnym kraju….

Na koniec off road pojawiła się najpierw Laguna Verde, później Laguna Blanca. Widoki zapierają dech. To jeden z najpiękniejszych momentów tej podróży. Później już tylko kawałek drogi do granicy z Chile, widocznej jak na dłoni. Samochód wyszedł z tego etapu bez uszczerbku, my gorzej. Ale to nic. Nasze siły są odnawialne, to podaje wysoki stopień  odporności.  Przejście graniczne z  Chile  leży na wysokości 4500 m npm. Odprawę robią tyko Boliwijczycy.  Odprawa graniczna Chile odbywa się 40 km dalej w San Pedro de Atacama na wysokości 2400 m npm i w temperaturze o 20 stopni wyższej. Jesteśmy cali i zdrowi. Jesteśmy niezwykle szczęśliwi, że zdobyliśmy się na ten off road, który będziemy pamiętać do końca życia.