Cajamarca – dzień 52


Zobacz dużą mapę

Cajamarca związana jest nieodłącznie z najbardziej zagadkowym wydarzeniem w historii podboju Imperium Inków przez oddział 160 Hiszpanów pod wodzą Francisco Pizarro. Po dwóch latach poszukiwań centrum inkaskiego państwa Pizarro stanął naprzeciw Atahualpy z armią 40-80 tys. zaprawionych w bojach wojowników inkaskich. Niezależnie od tego, że Inkowie nie mieli koni ani nie znali prochu, to przewaga była miażdżąca i w otwartym starciu Hiszpanie nie mieli żadnych szans. Atahualpa lekceważąco odnosił się do wartości bojowej oddziału Pizarro i to może wyjaśniać nieostrożność i brak rozwagi, kiedy przyjął zaproszenie na spotkanie i kolację do miasta Cajamarca, które wcześniej zajął Pizarro. Zuchwałość i odwaga, a może tylko żądza zdobycia złota, która przysłaniała wszystko inne, zaskoczyły Atahualpę, dla którego nie do pomyślenia było złamanie zasad pokojowego spotkania. Hiszpanie wymordowali ok. 4000 tys. nieuzbrojonych wojowników towarzyszących swojemu wodzowi a jego samego wzięli do niewoli. Armia jakiej Pizarro nie widział nigdy dotąd, bez wodza o boskich przymiotach była sparaliżowana. Uwięziony syn Boga Słońce z godnością i pogardą odnosił się do swoich prześladowców. Zawarto i spisano  umowę, że za uwolnienie dostarczony zostanie okup w postaci wyrobów ze złota i srebra , które wypełnią raz złotem i dwa razy srebrem komnatę do wysokości Atahualpy z wyciągniętą w górę ręką. Dostarczone wyroby stanowiły  6000 kg złota i 12 000 kg srebra, jak skrupulatnie zinwentaryzowano. Umowa została dotrzymana tylko przez jedną stronę – Inków, Pizarro obawiając się wolnego Atahualpy skazał go na śmierć przez uduszenie.

Ta niebywała historia była wystarczającym powodem by zboczyć z Panamericany i pojechać do Cajamarca.  Mapa wskazywała, że to tylko 132 km  drogi drugiej kategorii, która wspina się na wysokość 2600 m npm. Dojeżdżając do skrzyżowania Panamericany z drogą do Cajamarca w miejscowości Ciudad de Dios wahaliśmy się, czy jechać dalej do celu ponieważ  było już po 19-tej  zapadł zmrok. Intuicja mi mówiła, że nie należy się wybierać w nieznaną okolicę, gdzie po drodze nigdzie nie ma miejsca na przyzwoity nocleg. W Ciudad de Dios w hotelach nie było już wolnych pokoi, bo inni udający się w tym samym kierunku co my wcześniej się zatrzymali na nocleg. Ostatecznie znaleźliśmy nocleg w Pacasmayo w Hostelu Mirador, który okazał się miejscem, które sobie upatrzyli miłośnicy deski, w większości Brazylijczycy, ale rano spotkałem też kilku Australijczyków, którzy podobnie jak my podróżują wzdłuż wybrzeża Pacyfiku aż z Meksyku. Nocleg za 20 USD w dobrym towarzystwie i pod dobrą opieką obsługi zamienił się w sympatyczne przeżycie.

Rano wyjechaliśmy o 9-tej zakładając, że przed południem dotrzemy do Cajamarca. Zaraz po zjechaniu z Panamericany  na drogę nr. 8 drogowskaz informował, że do Cajamarca  173 km a zaraz potem zaczęły się dziury i wyboje, a po kilku kilometrach zniknął asfalt a pojawiło się gliniaste błoto na polewanej wodą w celu opanowania kurzu, kompletnie rozjechanej przez wielkie ciężarówki nawierzchni szutrowej. Dziury były tak wielkie, że wjechanie w jedną z nich z nadmierną prędkością groziło uszkodzeniem zawieszenia nawet w Rubiconie. Po trzydziestu  kilometrach,  znów pojawiło się trochę asfaltu na obrzeżach sztucznego zbiornika zapory Gallito Ciego. Wtedy stwierdziłem, że lepiej jechać drogą o nawierzchni szutrowej, nawet off road niż asfaltem zniszczonym przez ogromne ciężarówki. W tym ostatnim przypadku pokusa przyspieszenia powyżej 30 km/h grozi katastrofą po wjechaniu w wyrwę o ostrych krawędziach.  Na ok. 20 km przed Cajamarca droga się poprawiła, na szczęście ponieważ wjechaliśmy w chmury i prawie nic nie było widać. Przejazd do Cajamarca zabrał nam blisko 6 godzin w stałym napięciu i pełnej koncentracji. Do Cajamarca, miasta o  135 000 mieszkańców trzeba wszystko przywieźć właśnie tą drogą, więc codziennie przejeżdża tędy kilkaset samochodów ciężarowych. Dla podróżujących to droga przez mękę. Do niedawna to była wygodna droga asfaltowa na całej długości, którą można było spokojnie przejechać w ciągu 3 godzin. Aby poprawić jakość na większości powierzchni zerwano asfalt aby położyć nowy. Ale jak to czasem bywa, w międzyczasie wykonawca zbankrutował a szacowane koszty wzrosły kilkakrotnie, pieniędzy zabrakło, więc prace stanęły. Podróżując w Ameryce Łacińskiej trzeba być przygotowanym na takie przypadki i nie należy się dziwić, że droga w rzeczywistości nie odpowiada zupełnie oznaczeniom na mapie.

Hostal Los Balcones  de la Recoleta w centrum znaleźliśmy bez trudu. Potem zasłużony posiłek przy Plaza de Armas, mocna kawa i spacer na Avenida de Heroes, gdzie celebrowano zakończenie karnawału. Cajamarca pretenduje do miana stolicy karnawału w Peru, więc nasze nadzieje na fajną zabawę były duże. Nic z tego. Zakończenie karnawału to ceremonia pogrzebu bożka MOMO (odpowiednik Bachusa). Zapowiedzi wniesienia trumny ze zwłokami MOMO trwały dobrą godzinę budując napięcie w gęstniejącym tłumie. Kiedy wreszcie pojawił się kilkunastoosobowy orszak żałobny i wniesiono trumnę na scenę mieliśmy dość i nie czekając na pojawienie się płaczek opuściliśmy tę ponurą uroczystość.  W hostelu padłem ze zmęczenia i usnąłem natychmiast podczas gdy Marzena surfowała w Internecie długo w nocy. Orszak żałobny wędrował ulicami miasta przez całą noc robiąc tyle hałasu, że nawet ja budziłem się co jakiś czas. Następnego dnia rano dokończyliśmy zwiedzanie Cajamarca. Przede wszystkim wróciliśmy do kompleksu Belem, obejmującego kościół, szpital dla mężczyzn i szpital dla kobiet, wzniesione dla Indian przez mnichów Bethlemitów, którzy przybyli tu z Nikaragui. Fasada kościoła, zbudowana ze skały wulkanicznej rzeczywiście jest imponująca, zgodnie z informacją w przewodniku, który uznaje ją za jedną z najwspanialszych fasad barokowych w Peru. Zachwyciliśmy się też wystrojem kościoła – wspaniałą barkową amboną i freskami w kopule z aniołami o posturze niskich, krępych Indian. Zwiedziliśmy Cuarto de Rescate, gdzie Atahualpa zgromadził okup, a następnie został zamordowany. Plaza de Armas przypomina ten z Cuzco, a przy nim Katedra oraz bardziej imponujący kościół Św. Franciszka. Wspięliśmy się na Cerro Apolonia, żeby zobaczyć biało-niebieski kościół pod tym samym wezwaniem, a następnie odwróciliśmy się, żeby w dole zobaczyć panoramę miasta. Przebiegliśmy też uliczkami wspinającymi się bądź opadającymi, żeby zajrzeć i zobaczyć zakamarki w Cajamarca.

W południe przenieśliśmy się do pobliskiego Banos de Inca, gdzie zamieszkaliśmy na terenie miejskich łaźni termalnych, które są następcą inkaskich łaźni w których wypoczywali władcy Imperium. Zaraz potem zapakowaliśmy rowery do taksówki z zamiarem zobaczenia akweduktów i przedinkaskich miejsc sakralnych w Cumbemayo. Po czterdziestu minutach znaleźliśmy się na wysokości 3600 m npm w świecie niezwykłej przyrody i niecodziennego krajobrazu. Kamienny las oraz hale porośnięte trawą ichu sprawiają robią niesamowite wrażenie. Miejsce to ma wysoką pozytywną energię, co się natychmiast wyczuwa. Niezwłocznie zgłosił się do nas elegancko ubrany Indianin, którego twarz rozpoznałem ze zdjęcia w przewodniku Moon, oferując nam swoje usługi. Nie wiedząc od czego zacząć zwiedzanie natychmiast został zaangażowany.  Turystów zaledwie kilku, więc nic i nikt nie zakłócał nam zwiedzania. Miejsce jest rzeczywiście magiczne. Nic dziwnego, że już przed 3000 lat składano tu ofiary. Dosłownie w odległości kilometra lub dwóch dalej widać w dole Camjarca, odległą o 20 km drogą, która przyjechaliśmy. Stąd właśnie dostarczano do miasta świeżą wodę akweduktami. Powrót do Cajamarca a później do Banos del Inca zajął nam 1 godz. 30 min. Widoki były wspaniałe i tylko strach przed psami w mijanych zagrodach zakłócał frajdę zjazdu w dół. W łazience apartamentu za 40 USD można było skorzystać z kąpieli w wodach termalnych, których temperatura wynosi 76 stopni Celsjusza, więc trzeba było ją oziębić dodając zwykłej wody. Leżąc w wielkiej wannie napełnionej wodą ze źródeł Banos de Inca wspominałem tragiczną historię Atahualpy.