Elbrus 2008

Elbrus – o wysokości 5642 m n.p.m. – jest bezsprzecznie najwyższym szczytem Kaukazu Wielkiego i Rosji. Swój kopułowaty kształt Elbrus zawdzięcza wulkanicznej genezie. Pojawił się on w górnym trzeciorzędzie a obecnie jest uznawany za wygasły wulkan, choć niektórzy twierdzą, że tylko drzemie. Współcześnie jedynym przejawem jego aktywności są gorące siarkowe ekshalacje (gazowe wyziewy). Stożek Elbrusa pokrywa rozległa czapa lodowca, z którego biorą początek bystre, górskie rzeki. Masyw składa się z dwóch wierzchołków o zbliżonej wysokości – wschodni osiąga 5621 m a nieco wyższy zachodni 5642 m. Wierzchołki rozdzielone są szerokim, płaskim siodłem o wysokości 5200 m n.p.m.  Zarówno majestatyczny wygląd jak i sam kształt góry znalazły odbicie w lokalnym nazewnictwie. Miejscowi określają Elbrus na różne sposoby np. jako Dziewczęce Piersi, Góra Przynosząca Szczęście, Święta Góra czy też Góra Śnieżna.

Elbrus widziany ze stacji Mir. Wierzchołek wschodni osiąga 5621 m a nieco wyższy zachodni 5642 m.

Położony jest w zachodniej części głównego łańcucha Kaukazu, na terenie Kabardo-Bałkarii. Jest najwyższym szczytem Rosji. Masyw Elbrusa jest wygasłym wulkanem, którego ostatni okres aktywności miał miejsce ok. połowy I w n.e. Zbudowany jest z law andezytowych ,  prawie w całości pokrytych obecnie lodowcami o łącznej powierzchni około 138 km² oraz wiecznym śniegiem  (powyżej wysokości 3700-4000 m n.p.m.). Jest o ok. 1500 m wyższy od najwyższych otaczających go szczytów. Elbrus aż o 835 metrów przebija on pod tym względem pierwszą górę Alp, czyli słynny Mont Blanc (4807 m n.p.m.).  Czy zatem Elbrus jest najwyższym punktem Europy? Na ten temat są różne opinie. Dlatego w zestawieniach siedmiu najwyższych szczytów kontynentów podaje się czasem oba wierzchołki.

Istnieje kilka przyjętych granic między Azją  a Europą na odcinku między Morzem Czarnym a Morzem Kaspijskim. Według najbardziej rozpowszechnionej opinii (National Geographic, Encyclopedia Britannica)  granica biegnie szczytami Wielkiego Kaukazu – wówczas Elbrus należałoby traktować jako najwyższy europejski szczyt.  Według odosobnionych opinii  granica biegnie wzdłuż  południowych podnóży Kaukazu i wtedy Elbrus leży w Azji.

Na szczyt Mt. Blanc wszedłem z Piotrem Pustelnikiem i Darkiem Załuskim podczas jesiennego weekendowego wypadu w 2000 r  w przekonaniu, że to najwyższy szczyt Europy. W kwietniu 2008  r. przyszedł czas by tę pomyłkę naprawić.  Z grupą znajomych wybieram się na wyprawę w góry Kaukaz w celu zdobycia najwyższego szczytu Europy – Elbrus. Organizatorem wyprawy jest Maciek Berbeka, znany himalaista zdobywca pięciu ośmiotysięczników. Dokonał pierwszych zimowych wejść na Manaslu (1984) razem z Ryszardem Gajewskim oraz na Cho Oyu (1985) razem z Maciejem Pawlikowskim. W 1988 roku był bliski pierwszego zimowego wejścia na Broad Peak (wejście w stylu alpejskim z Aleksandrem Lwowem podczas zimowej polskiej wyprawy na K2), w rzeczywistości zdobył przedwierzchołek Rocky Summit (8030 m n.p.m.) niższy od głównego wierzchołka o 17 metrów, lecz oddalony o godzinę wspinaczki eksponowaną granią. Do tej pory jest jedynym człowiekiem, który zimą przekroczył 8000 m n.p.m. w Karakorum. Zdobył Annapurnę nową drogą – południową ścianą. W 1993 zdobył Mount Everest wspinając się od strony chińskiej.

W sześcioosobowym składzie połowa to moi znajomi, a wśród nich bliski przyjaciel – Waldek Sondka z którym od lat wyjeżdżam w wysokie góry. To on mnie namówił na wyjazd, a następnie podjął rozmowy z Maćkiem Berbeką, który zgodził się pojechać z nami.  Wyjeżdżając na wyprawy wysokogórskie szukam towarzystwa ludzi, którzy wiedzą, kiedy zamilknąć na jakiś czas, a kiedy się odezwać. W górach człowiek nie jest samotny, nawet, jeśli jest sam. Wtedy dopiero  ma czas i spokój, by naprawdę zebrać myśli, zagłębić się  siebie, porozmawiać ze sobą, ale także by z dystansem spojrzeć na to co zostawił w domu, w pracy. Wyjazd w góry w złym towarzystwie to dramat, stracony  czas to pestka, utracone korzyści ważą więcej.

Wyprawa ma być błyskawicznym przedsięwzięciem, planujemy 10 dni na wszystko, przejazdy, aklimatyzacja, wejście, powrót. Maciek twierdzi, że mamy 75 % szans na wejście na szczyt, on był tam wiele razy. Pogoda jest kluczowym problemem. Bierzemy ze sobą narty skitourowe, foki,  w celu podejścia  na nartach jak najwyżej i zjechania ze szczytu, jak się da. Nie miałem czasu na trening, który Maciek zorganizował dla wszystkich wyjeżdżających w Zakopanem. Kiedyś narty to był mój ulubiony sport zimowy, ale od czasu, kiedy trenuję bieganie i uczestniczę w maratonach, przestałem jeździć na nartach zimą.  Przyczyna – brak czasu i obawa przed kontuzją na zatłoczonych stokach. Dopiero dwa lata temu kupiłem narty skitourowe i odnalazłem na powrót przyjemność w narciarstwie. Zdaję sobie sprawę, że moje umiejętności są niewystarczające, by jeździć w warunkach ekstremalnych, więc przezornie zabieram buty wspinaczkowe z zamiarem wyboru klasycznej opcji wejścia na Elbrus.

Logistyka wyprawy jest nieskomplikowana,  rano wylot z Warszawy do miejscowości Mineralnyje Wody z przesiadką w Moskwie. Przejazd samochodem (2,5 godz.) do Cheget i zakwaterowanie w hotelu NAKRA.  Wieczorem mamy czas na piwo i rozmowy. W ciągu następnych dwóch dni jeździmy do miejscowości Terskol oddalonej o 10 min drogi samochodem skąd wjeżdżamy kolejką linową na 3500 m do stacji MIR, gdzie na przemian siedzimy w barze i chodzimy na skitourach w głębokim śniegu.

To sposób Maćka Berbeki na wstępną aklimatyzację. Trzeciego dnia wchodzimy na nartach powyżej ruin schroniska Priut 11 (4167 m) i wracamy.  Futurystyczne w swoim kształcie schronisko zostało zbudowane w 1939 r. na miejscu w którym stał schron powstały w 1929 r. nazywany Priut 11, dla upamiętnienia 11 naukowców prowadzących badania naukowe w tym regione. W tym czasie Priut mieszczący do 120 turystów był określany jako najwyżej położony hotel na świecie. Priut 11 spłonął w sierpniu 1998 r. i pomimo licznych zapowiedzi nie został odbudowany. Widząc stan infrastruktury turystycznej, wyciągi, jakość utrzymania tras narciarskich to nie dziwi. Kiedyś to był najmodniejszy region sportów narciarskich w Związku Radzieckim, którego obywatele nie jeździli na narty w Alpy. Dziś Rosjanie przedkładają stoki Alp w Austrii, Szwajcarii, Włoszech  i Francji nad rodzimy Kaukaz a państwo rosyjskie nie ma pieniędzy by finansować projekty na pokaz.   Plany zbudowania przedłużenia kolejki linowej do wysokości 4100 m też nie zostały zrealizowane, a to być może dałoby komercyjną podstawę dla istnienia dużego schroniska na tej wysokości. Faktem jest, że są ruiny, a schroniska żadnego nie ma. W ostatnich latach pojawiły się za to trzy kontenery stalowe, dwa mieszkalne i jeden służący jako kuchnia i jadalnia.

Standardowa droga na szczyt Elbrusa widziana z wierzchołka Cheget.
A = Beczki, początek trasy  (3900 m) schron powyżej stacji kolejki linowej  MIR

B = Ruiny schroniska Priut 11 (4157 m),  kontenery mieszkalne

C = Skały Pastuchowa (4670 m)

D = Siodło ( 5200 m)

E = Wierzchołek Zachodni (5642m)

F = Wierzchołek Wschodni (5621 m)

Ruiny schroniska Priut na drodze pod Elbrus
Widok z bazy Priut 11 (4167 m n.p.m)

Czwartego dnia pobytu otwiera się okno pogodowe, więc Maciek  Berbeka decyduje, że nie ma na co czekać, pogoda w następnych dniach może się pogorszyć i uniemożliwić wejście, więc zapada decyzja ATAK! Wciągamy się kolejką do stacji MIR i wychodzimy na nartach powyżej Priut 11, gdzie zatrzymujemy się w wygodnych mieszkalnych kontenerach na nocleg.  Pobudka o 2:00 rano.  Na zewnątrz cholernie zimno i silny wiatr. Wychodzimy, jest z nami Rosjanin, doświadczony wspinacz, w charakterze przewodnika.  To rozsądny ruch Maćka, na wypadek, gdyby ktoś z nas nie wytrzymał i chciał zawrócić przed szczytem, to przewodnik będzie mu towarzyszył  drodze na dół.  Jest bardzo zimno, wkładam kominiarkę, szczęśliwie dla siebie wziąłem puchowe rękawice, mam na sobie wszystko co zabrałem z odzieży. Idziemy równo w kolumnie, czołówki migają w ciemności. Do Skał Pastuchowa dochodzimy dość szybko. Wsłuchuję się w swój organizm obawiając się, że mam niewystarczającą aklimatyzację (tylko cztery dni i to na wysokości zaledwie 3500 – 4100 m n.p.m. ) Czuję się dobrze, napieram mocno na drugiej – trzeciej pozycji. Na podejściu do Skał Pastuchowa jest jeszcze sporo śniegu. Zakładamy ślad. Na trawersie wieje silny wiatr i trzeba uważać trawersując, by nie obsunąć się w dół. Raki są w takiej sytuacji ogromnym ułatwieniem.  Chwila nieuwagi i jeden z kolegów wali się kilkanaście metrów w dół; na szczęście  nic się nie stało, nachylenie stoku jest spore ale wyhamowuje szybko  wbijając przytomnie czekan w stwardniały śnieg i lód. Zostawienie nart nieco powyżej Priuta, jeszcze przed Skałami Pastuchowa było dobrą decyzją, przymocowane do plecaków jak żagle utrudniałby teraz strasznie wspinaczkę. Ja od początku realizuję swój plan, idę w butach wspinaczkowych. Koledzy, nie mając wyboru, kontynuują wspinanie w butach narciarskich.  Sprzęt skitourowy ma pewne cechy butów wysokogórskich, podobnie jak buty wspinaczkowe,  buty narciarskie są dwuwarstwowe, skorupa jest wykonana  z plastiku, wkładka to miękki but wewnętrzny.  W rejonie siodła pomiędzy wierzchołkiem Wschodnim i Zachodnim, jeden z kolegów nie wytrzymuje i zawraca. Rozwaga Maćka objawia się teraz, kiedy bez obaw możemy kontynuować nasze wspinanie, bo rosyjski przewodnik zadba o bezpieczeństwo Jurka.  Pokonując 1,5 km odcinek siodła na koniec poczułem się porządnie zmęczony, szedłem w czubie tuż za Berbeką i Waldkiem,  grupa trzymała się razem. Przed nami nie było nikogo, za nami również nie widać było żadnych wspinających się osób, chociaż dwóch polskich księży nocowało nieopodal kontenerów w namiocie i zamierzali dziś atakować szczyt. W sezonie letnim podobnież na Elbrusie jest tłok, no ale my wspinamy się w połowie kwietnia, kiedy tutaj sezon narciarski trwa w najlepsze. Na końcu siodła  przystajemy na odpoczynek. Wyszło słońce, zapowiada się piękny dzień, chociaż jeszcze jest zimno. Siadam na śniegu. Otwieramy termosy, wyjmujemy herbatniki i czekoladowe batoniki.

Po 20 minutach zbieramy się do ostatniego podejścia. Szczyt jest w zasięgu ręki, ale to w dalszym ciągu niebagatelna droga do pokonania – ok. 1200 m przy różnicy poziomów 300 m. Najmłodszy, wydawać by się mogło najlepiej przygotowany kondycyjnie uczestnik wyprawy, trenujący maraton i długie biegi na orientację,  jest krańcowo wyczerpany.  Już na trawersie Maciek wziął jego plecak i zarzucił sobie na ramię. Przerwa nie przyniosła poprawy.  Myślę, że to chyba początek choroby wysokościowej, bo tak szybki odpływ sił jest u dobrze wytrenowanego człowieka niemożliwy. Młody człowiek wstaje ale wyraźnie się chwieje na nogach.  Trudno uwierzyć, bo wydawało się, że jest z nas wszystkich najsilniejszy. Za nic nie chce zrezygnować z dalszej wspinaczki, mówi, że to chwilowa słabość, że z pewnością wkrótce odzyska siły.  Żal mi go. Krzysztof bierze go za rękę,  ubezpiecza go, by nie upadł i ruszają razem powoli w górę. Po jakimś czasie, Maciek widząc determinację chłopaka , wiąże się z nim liną na krótko i ciągnie go za sobą w górę. My z Waldkiem idziemy w kierunku szczytu zostawiając ich w tyle i po mniej więcej 1,5 godz. docieramy  razem na wierzchołek.  Jest godzina godz. 10:20 . Tam stoi już Rysiek i robi zdjęcia. My dołączamy się i wspólnie celebrujemy sukces. Robimy kilka zdjęć, pogoda jest wymarzona, świeci ostre słońce i nareszcie zrobiło się cieplej.

Z Waldkiem na szczycie Elbrus.

W drodze powrotnej mijamy naszych kolegów mozolnie pnących się w górę. Są już tak blisko szczytu, że na pewno im się uda wejść na wierzchołek. Schodzimy wolno delektując się sukcesem, rozkoszując się widokami. W okolicy Skał Pastuchowa dogania nas Maciek z ekipą. Kolega, który zasłabł na górze jest jak nowonarodzony, pełen wigoru i sił witalnych. Wystarczyło zejść niżej 1000 m w pionie i wszystko wróciło do normy. Góry są bezlitosne. Uczą pokory. Tu nie ma niezwyciężonych. Trzeba o tym zawsze pamiętać. Należy cieszyć się z sukcesów i nie rozpamiętywać porażek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *