Fitz Roy Trekking

Cerro Fitz Roy jest znakiem rozpoznawczym Andów argentyńskich, nawet w większym stopniu niż Aconcagua, która jest najwyższym szczytem Ameryki Południowej. Jego granitowe strome zbocza górujące wyraźnie nad otoczeniem zakończone wierzchołkiem ostrym jak nóż kuchenny nie pozwalają oderwać wzroku.

Dla ludzi gór kwintesencją Patagonii jest Cerro Torre, uznawane za jeden z najpiękniejszych i najtrudniejszych szczytów wspinaczkowych. Cerro Torre wystrzela w górę na 3114 m niemalże wprost z największego lodowca kontynentalnego poza Antarktydą, ale nie to czyni ten szczyt ekstremalnie trudnym do zdobycia. Ma kształt ostrokątnego trójkąta  zakończonego grzybem lodu. Kto był w Patagonii choć raz doskonale wie co to znaczy patagoński wiatr. Gwałtowny, zimny wiejący podmuchami do 200 km/h potrafi zwalić z nóg każdego. Tutaj w górach, gdzie wieje wprost z lodowca zamkniętego ścianami gór w kształcie dyszy silnika odrzutowego, jego siła nieziemska a dodatkowo niesie ze sobą mroźny deszcz, grad a najczęściej śnieg.  Cerro Torre jest Mekką dla wspinaczy skalnych i lodowych, wejście na szczyt przyczyną do prawdziwej chwały. Obrosły legendą wierzchołek został zdobyty dopiero w 1970 r. przez Włocha Maestri, dla którego przez dwadzieścia lat był obsesją. Jego piękno można podziwiać bardzo rzadko, bowiem odsłania się z chmur zaledwie przez kilkadziesiąt (40-60) dni w roku.

Fitz Roy jest znacznie łatwiejszą górą do zdobycia, ale wystarczająco trudną by mogło na nią wchodzić zaledwie kilkadziesiąt osób rocznie. Jest szczytem zaiste majestatycznym, znajdującym się w otoczeniu wierzchołków kilkaset metrów niższych z wyjątkiem znajdującego się w pewnym oddaleniu, ale tworzącym ten sam masyw szczytu Antoine de Saint-Exupery  o wysokości 31,,.  M Fitz Roy jest dobrze widoczny z odległości ponad stu kilometrów. Gdy pojawił się na horyzoncie nie miałem wątpliwości, że to on. Ma wyjątkową, niepowtarzalną sylwetkę i wyraźnie dominuje nad całym pasmem Andów wtym rejonie. Pierwszym Europejczykiem, który go zobaczył był Viedma, dotarł tutaj także Charles Darwin i kapitan statku Beagle, Robert Fitz Roy, którego nazwiskiem nazwał ten wierzchołek największy argentyński eksplorer Patagonii – Perito Moreno. Tehuelche zamieszkujący te tereny nazywali go El Chalten – dymiąca góra, mając na uwadze chmury bardzo często spowijające jego szczyt.

Nazwę El Chalten nosi dziś miejscowość położona u stóp masywu Fitz Roy’a, która stanowi stolicą argentyńskiego trekkingu. Nic dziwnego, okolice Fitz Roy i Cerro Torre stanowią doskonały teren dla górskich wędrówek. Dodatkowo stąd w ciągu jednego do dwóch dni marszu znajduje się Campo de Hielo Continental, największy na Ziemi lądolód poza Antarktydą.  Dotarliśmy do El Chalten po przed 14-tą pokonując blisko 400 km znad Atlantyku równoleżnikowo biegnącą szutrową RP 288 do Tres Lagos, później kilkadziesiąt kilometrów kultową RN 40 i blisko 80 km asfaltową RP 23. Po zasięgnięciu informacji w Informes de Parque National de los Glaciares, wypakowaliśmy sprzęt niezbędny na trzy dni trekkingu  i pozostawiając samochód na parkingu przed budynkiem wyjechaliśmy autobusem do Rio Electrico, gdzie zaczynała się trasa do schroniska Los Troncos. W czasie marszu najpierw przez niskopienne  krzewy nirre, poźniej las drzew legua pogoda się popsuła i zaczęło mocno wiać. To uświadomiło nam, że jesteśmy w Patagonii, a tutaj należy się spodziewać gwałtownych zmian pogody. Zima, wiosna, lato i jesień w ciągu jednego dnia to reguła i naprawdę trzeba być na to przygotowanym. Wyszliśmy na trasę w letnim słońcu, później zaczął padać deszcz, następnie ostry wiatr przypędził chmury gradowe. Na koniec, gdy docieraliśmy do Los Troncos zaczęła się zadymka śnieżna. To wszystko w ciągu niespełna dwóch godzin. Pijąc gorącą herbatę w barze Los Troncos zrezygnowaliśmy z rozbijania namiotu wykorzystując jedyną okazję całym rejonie masywu Fitz Roy, że można się przespać w schronie  na piętrowych łóżkach polowych. Nazajutrz zaplanowaliśmy wczesnym rankiem wyjście w kierunku lodowca Pollone, następnie powrót i przejście do Campamiente Poincerot oddalonym o 4 godziny drogi. Razem 7 godzin marszu. Rano lało, wiało, że psa nie z domu nie wygonisz. Śniadanie zjedliśmy w postaci kanapek przygotowanych przed wyjściem na trasę. Gorącą wodę podrzucił nam w termosie wcześnie rano Eduardo prowadzący wraz ze swoją dziewczyną  bar Los Troncos, camping i schron. Rezygnując z wyjścia na lodowiec Pollone mielismy czas na kawę i pogawędkę z Eduardo i Christiną. Młodzi, oboje z Buenos Aires, praca w Los Troncos jest dla nich kolejnym etapem podróży po Argentynie. To ich sposób na życie. Do El Chalten przyjechali jesienią ubiegłego roku. Zostaną tutaj tak długo, jak będzie im się podobać. Na razie jest fajnie.

Idąc z powrotem do Rio Electrico i później do Hosteria Pilar wahałem się, czy iść do Campamiento Poincerot w taką pogodę, czy może zostać na noc w El Chalten i dopiero nazajutrz rano wyjść w drogę. Ostatecznie zdecydowaliśmy wspólnie, że idziemy do Campamiento Poincerot. Droga z El Pilar wiedzie wzdłuż Rio Blanco. Trzeba pokonać kilka ostrych podejść, ale trasa nie jest zbyt trudna. W większości prowadzi przez teren pokryty krzewami nirra i wysokimi drzewami lengwa, co chroni przed wiatrem, który w innym przypadku może być bardzo uciążliwy. Do obozu dotarliśmy wyczerpani, mój ciężki plecak dał mi się bardzo we znaki. Na miejscu okazało się, że mogłem zaoszczędzić co najmniej 2 kg na wadze, bowiem woda  pobliskiej  Rio Blanco nadaje się do picia, jak głosiły napisy na campingu. Namiot udało mi się rozbić szybko, chociaż była to jego premiera. Praktyka wypraw górskich mówiła mi, że trzeba zrobić gorącą herbatę i wejść do namiotu, aby się ogrzać. Tak zrobiliśmy. Po godzinie doszliśmy do siebie i przygotowałem kolację. Później spacer i niezwłocznie ułożyliśmy się do snu. Wzmagający się wiatr i deszcz napierały na ściany namiotu, ale nie obawiałem się o jego wytrzymałość, wszakże to sprawdzona konstrukcja North Face.  Marzena włożyła na siebie wszystko co zabrała a i tak szczękała zębami. Mieliśmy ze sobą lekkie, kilogramowe śpiwory, temperatura na zewnątrz wahała się w okolicach zera stopni, ale to głównie jej zmęczenie miało wpływ na odczucie zimna. Ja położyłem się w lekkiej piżamie, w nocy na wszelki wypadek włożyłem sweter  z cienkiej tkaniny Polartec 100. Usnęliśmy dopiero nad ranem. Gdy rano wyjrzałem na zewnątrz, wręcz oniemiałem. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie widocznym przez korony drzew. Spojrzałem na zegarek, była siódma rano. Obudziłem Marzenę bez litości.  Szybko ugotowałem herbatę i jako pierwsi z całego obozu wyszliśmy do Lago de Los Tres. Po godzinie z okładem stanęliśmy nad jeziorem u podnóża Fitz Roy, Antoine de Saint_Exupery i …………… Trudno wyrazić mój zachwyt i szczęście, że się tutaj mogłem znaleźć przy takiej pogodzie.  Prze pół godziny robiliśmy zdjęcia i rozmawialiśmy nie chcąc się stąd ruszać. Byliśmy sami. Dopiero w drodze powrotnej, tuż przed obozem spotkaliśmy idącego w górę mężczyznę. Widać Argentyńczycy nawet w górach nie zmieniają swoich przyzwyczajeń i nie wstają przed 9 rano…. Droga do El Chalten zajęła nam 3 godziny. Szliśmy wolno oglądając się wielokrotnie za siebie, przystając na kolejne sesje zdjęciowe nie mogąc oderwać oczu od bajkowego obrazu Masywu Fitz Roy.

W El Chalten znaleźliśmy szybko nocleg w Cabanas Nevada i po krótkim odpoczynku udaliśmy się na kolację do wcześniej wypatrzonej restauracji El Mauro znajdującej się w pobliżu początku trasy trekkingowej pod Fitz Roy. Kolacja zupełnie nieoczekiwanie stała się ucztą, której nie zapomnimy długo.  Ja zjadłem z pewnością najlepsze danie z jagnięciny w swoim życiu (Cordero y pimienta). Marzena twierdzi, że jej stek z wołowiny też był pierwszorzędny, jeśli nie najlepszy do tej pory. Do tego Malbec Reserva Bodega Salentein.