Park Narodowy Torres del Paine bezsprzecznie należy do najpiękniejszych zakątków na Ziemi. Dla wtajemniczonych i rozgarniętych podróżników to miejsce kultowe. Park leży w południowo-zachodniej części Ameryki Południowej, w Andach chilijskiej Patagonii, na skraju największego lądolodu po Antarktydzie – Południowego Patagońskiego Lodowca Kontynentalnego (16 800 km²).
Część łańcucha górskiego Cordillera del Paine, o powierzchni 2 400 km², objęta jest ochroną w ramach Parku Narodowego Torres del Paine (hiszp. Parque Nacional Torres del Paine). Obszar ten początkowo był rezerwatem, utworzonym w 1959 roku, a następnie zamienionym na park narodowy. W 1978 roku UNESCO wpisało go na listę rezerwatów biosfery.
Ikoną parku jest masyw Torres del Paine, który składa się z trzech wież skalnych:
- Wieża Południowa: prawdopodobnie najwyższa, o wysokości około 2501 m n.p.m., zdobyta przez Armando Aste,
- Wieża Środkowa (2460 m n.p.m.): zdobyta w 1963 roku przez Chrisa Boningtona i Dona Whillansa,
- Wieża Północna (2260 m n.p.m.): zdobyta przez Guido Monzino.
Najwyższym szczytem łańcucha Cordillera del Paine jest pokryty lodowcem Paine Grande, o wysokości 3050 m n.p.m., który oddzielony jest Doliną Francuzów od przepięknego masywu Los Cuernos, wznoszącego się na wysokość 2700 m n.p.m. Wspinaczka na główne szczyty wymaga sporych umiejętności i jest niełatwym przedsięwzięciem.
Torres del Paine leży niemal na końcu świata, ale nie przeszkadza to, by dostać się tutaj stosunkowo łatwo, lecąc samolotem do Punta Arenas lub El Calafate, oddalonych odpowiednio o 352 km i 266 km. Infrastruktura turystyczna parku ogranicza się do kilku drogich hoteli, kempingów i schronisk na trasach trekkingowych, dlatego bazą do eksploracji stało się położone nad Pacyfikiem Puerto Natales, oddalone o 112 km. Miasto przyciąga od wielu lat ludzi różnego autoramentu: globtroterów, których całym dobytkiem jest mały plecak i lichy namiot, a także współczesnych yuppies, wyposażonych we wszystko, co dusza zapragnie na trasach trekkingowych, oraz nowobogackich z całego świata, dla których zbudowano luksusowe hotele, podstawiono samochody terenowe i przewodników gotowych na każde skinienie. Ponad 200 tys. turystów odwiedza ten niewielki pod względem obszaru region rocznie, niemal wyłącznie w okresie krótkiego lata (grudzień-marzec), co powoduje, że najbardziej znane trasy i miejsca mogą być zatłoczone, jak Tatry w szczycie sezonu. Można tu spotkać ludzi z całego świata i nie jest to przesadą. W literaturze podróżniczej Torres del Paine zawsze znajduje się wśród najbardziej polecanych miejsc, określanych jako wyjątkowe, niespotykane, mistyczne, romantyczne. Fakt, że to miejsce jest na końcu świata, w lokalizacji oddalonej o tysiące kilometrów od głównych skupisk ludności w Ameryce Południowej, nie wspominając o Europie, Ameryce Północnej i Azji, przydaje temu miejscu aury tajemniczości. Nie spotyka się tu praktycznie zorganizowanych wycieczek. Zazwyczaj są to grupy przyjaciół i indywidualni turyści, dlatego spora liczba ludzi wokół nie przeszkadza, ponieważ ten rodzaj turystów kontempluje i napawa się pięknem w ciszy. W namiocie, na trasie, jesteś sam ze sobą, ze swoimi myślami i zachwytem nad tym, co wokół. Gdy masz ochotę na towarzystwo i rozmowę, z pewnością znajdziesz taką okazję wieczorem w schroniskach, które wypełnione są po brzegi mieszkańcami i gośćmi z okolicznych pól namiotowych.
Język angielski i hiszpański królują w komunikacji werbalnej, ale akcent zdradza, że dla większości nie jest to mowa ojczysta. Obok słychać francuski i hebrajski, bo obydwie grupy trzymają się razem i preferują język ojczysty. Jakże inny jest ten tłum od tego, który wysypuje się z autobusów w El Calafate i w pobliżu lodowca Perito Moreno – inne rozmowy, inny ubiór, inne zachowania. Torres del Paine pod tym względem przypomina El Chalten i region Fitz Roy/Cerro Torre, chociaż tutaj turystów jest znacznie więcej, a infrastruktura na trasach trekkingowych jest znacznie lepsza. To z pewnością światowa destynacja. Fitz Roy/Cerro Torre ma inną specyfikę. Wszystko zaczyna się i kończy w El Chalten. Tutaj punktem odniesienia jest natura: trasy, góry i jeziora. Główną atrakcją Parku Torres del Paine są przepiękne, zjawiskowe, niespotykane nigdzie indziej krajobrazy gór, lasów, lodowców i jezior. Na tę wyjątkowość składa się forma – kształty, kolory skał, wody, roślinności – i atmosfera, kształtowana przez pogodę: słońce, deszcz i wiatr…
Na szutrowych drogach parku coraz więcej jest samochodów osobowych, minivanów i autobusów przystających na punktach widokowych. Ale to nie jest sposób na zwiedzanie tego miejsca. Zdecydowana większość przyjeżdża do Torres del Paine na kilka dni i wyrusza w góry na wędrówkę, co jest najlepszym i niezastąpionym sposobem zobaczenia i przeżycia tego, co tutaj najlepsze. Tras trekkingowych jest tutaj mnóstwo, są stosunkowo łatwe, nie wymagają większych umiejętności wspinaczkowych, prowadzą brzegami jezior, przez nisko położone doliny, wspinają się łagodnymi podejściami na kilkaset metrów, a w sporej części krzewy i las chronią podróżnych przed wiatrem. Strome i kamieniste podejścia prowadzą do głównych punktów widokowych, ale to się opłaca, bo natura z nawiązką wynagradza krótki wysiłek. Dwie trasy zalicza się do najpiękniejszych na świecie. Krótsza, nazywana trasą W, wymaga trzech, czterech dni marszu i pozwala zobaczyć w pigułce wszystko, co w parku najpiękniejsze i najbardziej znane: jeziora Pehoe, Grey, Nordenskjold i Sarmiento; lodowiec Grey – południowy koniec Campo de Hielo Patagonico Sur, lodowce górskie – Glaciar Los Perros, Glaciar Olguin, Lodowiec Francuzów, Ventisquero Torres i cudowne szczyty Andów Patagońskich mieniące się wszystkimi odcieniami czerni, brązu, bieli i czerwieni – Paine Grande, Los Cuernos, Torres del Paine.
Trasa W obejmuje szlak zaczynający się w Refugio/Camping Grey, prowadzący przez Refugio/Camping Paine Grande (Pehoe), Campo Italiano ↔ Campo Britannico, Refugio/Camping Los Cuernos, Refugio/Camping Chileno i kończący się w Refugio Camping Las Torres. Jednakże prawdziwym wyzwaniem jest Paine Circuit – trasa wokół masywu Paine, będąca przedłużeniem trasy W, która tworzy pętlę wokół masywu Paine. Zaczyna się standardowo przy wjeździe do parku w Guarderia/Refugio Laguna Amarga i prowadzi przez Puerto Seron, Refugio Lago Dickson, Campamento Los Perros, Campamento Paso, Refugio/Camping Grey, Refugio/Camping Paine Grande (Pehoe), Campo Italiano ↔ Campo Britannico, Refugio/Camping Los Cuernos, Refugio/Camping Chileno, kończąc w Refugio Camping Las Torres. Paine Circuit pokonuje około ¼ przyjezdnych.
Park Narodowy Torres del Paine to nie tylko trasa W i Paine Circuit, ale także szereg ciekawych szlaków w okolicach Lago Sarmiento, Lago Grey, Lago Pingo, Lago del Toro i Rio Serrano. Rozbijając namiot na jednym z kempingów lub zamieszkując w hotelu (znacznie droższa opcja), można wzbogacić program wycieczek pieszych o jazdę konną i połów ryb.
W Torres del Paine byłem pierwszy raz w styczniu 2005 roku. Spędziłem tutaj z rodziną i przyjaciółmi pierwsze dni nowego roku, pokonując trasę W i spędzając noce w schroniskach (Refugio Grey, Los Cuernos i Chileno). Pogoda dopisała, towarzystwo było znakomite, a szlak dopełnił reszty, powodując, że całość stała się niezapomnianym przeżyciem. Często wspominałem ten pobyt, mając nadzieję na powrót i dokończenie Paine Circuit.
Program wyprawy Patagonia 2009 początkowo nie przewidywał przyjazdu do Parku Narodowego Torres del Paine, co miało swoje uzasadnienie w planach na przyszłość. Wyprawa do Torres del Paine to w moich zamierzeniach co najmniej 10 dni w górach na szlaku i tydzień podróży statkiem (promem) plątaniną fiordów patagońskich wzdłuż wybrzeża Pacyfiku, z Puerto Montt do Puerto Natales. Stało się jednak inaczej. Przyjazd Filipa z Ewą do El Chalten i El Calafate sprawił, że opcja krótkiego wypadu do Torres del Paine stała się koniecznością. Ewa przyjechała tutaj po raz pierwszy, a pominięcie Torres del Paine byłoby nieusprawiedliwionym zaniedbaniem. Magia tego miejsca jest tak wielka, że to ja stałem się motorem tego wyjazdu. Udało nam się wygospodarować raptem trzy pełne dni trekkingowe w Torres del Paine, ledwo wystarczające na zrobienie trasy W.
Najlepiej przyjechać tutaj w pełni lata (styczeń-luty) z namiotem. Problem stanowi jednak kwestia, co spakować do plecaka, bo trzeba być przygotowanym na wszystkie opcje pogodowe: zimno i gorąco, deszcz, śnieg i palące niemiłosiernie słońce, no i oczywiście porwisty, patagoński wiatr. Namiot lekki, śpiwór – w miarę możliwości puchowy, bo wtedy w zimne noce nie zmarzniesz, a jego waga jest niewielka. Kurtka i spodnie gore-tex są niezbędne, chronią zarówno od deszczu, jak i wiatru. Windstopper też się przyda. Grubszy polar będzie Cię ochraniać przed zimnem, ale nie zapomnij wziąć odzieży na gorące, słoneczne dni. Gdy świeci słońce, to żar z nieba się leje, a jak dodatkowo wieje, to nie odczuwając temperatury, można dostać oparzeń skóry. W plecaku musisz mieć kremy ochronne w różnych odmianach i środek po opalaniu.
Szlaki w Torres del Paine są łatwe i doskonale oznakowane, a nawet gdyby nie były, to znajdziesz łatwo drogę, idąc wydeptanymi ścieżkami. Pewną trudność mogą sprawiać duże odległości, szczególnie na Paine Circuit, ale umiejętne rozplanowanie wysiłku zapobiegnie nadmiernemu zmęczeniu. Zaopatrzenie w prowiant i wodę nie sprawia trudności – żywność można uzupełnić w schroniskach, a woda w strumieniach i jeziorach nadaje się doskonale do picia nawet bez gotowania. Najbardziej znane schroniska to Refugio Grey, Refugio Paine Grande (Pehoe), Refugio Los Cuernos, Refugio Las Torres i Chileno. Oprócz prywatnych schronisk i hoteli na infrastrukturę parku składają się kempingi CONAF, w większości zarządzane przez administrację parku, gdzie można spotkać chętną do pomocy Służbę Ochrony Parku (Guarda Parque). Teren tych kempingów jest oznaczony, ale miejsca do rozbicia namiotów niekoniecznie. Kempingi CONAF są bezpłatne, pozostałe płatne w lecie i bezpłatne poza sezonem.
Prywatne schroniska na terenie parku są bardzo dobrze zorganizowane, a niektóre z nich to niezłej jakości hotele. Ceny za usługi w Torres del Paine są wysokie: wjazd do parku – 30 USD (15 000 CLP); katamaran z Pudeto do Refugio Paine Grande – 24 USD (11 000 CLP), a nocleg w schronisku (łóżko + pościel) do 65 USD (130 000 CLP). Hotele w Parku Torres del Paine, znajdujące się poza głównymi szlakami trekkingowymi, są jeszcze droższe, a ceny niektórych sięgają 300 USD za nocleg (Hosteria Las Torres, Hosteria Pehoe, Hotel Explora). Schroniska i kempingi prowadzone przez Fantastico Sur (Refugio Los Cuernos, Chileno, Las Torres) mają przyzwoite ceny (łóżko 40 USD, miejsce na polu namiotowym 8 USD) i doskonałą jakość usług (warunki noclegu, jedzenie, czystość i atmosfera). Schronisko Los Cuernos posiada dodatkowo domki kempingowe (Cabañas) w cenie 129 USD, położone w znakomitym miejscu z widokiem na Jezioro Nordenskjold i szczyty masywu Los Cuernos.
Kolory jezior widzianych na szlaku W, czy Paine Circuit, są rzadko spotykane gdzie indziej i niezwykle piękne. Jezioro Grey jest w większości białe ze względu na wody z topniejącego lodowca Grey, schodzącego wprost do wody. Jezioro Pehoe zmienia barwę z białej na niebieską i zieloną w zależności od pory dnia. Najpiękniejsze jezioro w tym regionie to Jezioro Nordenskjold, którego wody zmieniają swoją barwę od białej, po wszystkie odcienie niebieskiego i zielonego. To właśnie na tym jeziorze zobaczyłem po raz pierwszy zjawisko, które na zawsze pozostało w mojej pamięci. Silny patagoński wiatr, nagle przychodzący z zachodu, jest w stanie „zabrać” wodę z powierzchni jeziora. Kiedy zawieje, a zdarza się to stosunkowo często, szczególnie latem, jest w stanie podnieść wierzchnią warstwę spienionej wody, jakby to był tuman kurzu lub śniegu. Zjawisko absolutnie nieziemskie, wprawiające w nieopisany zachwyt wraz z objawem gęsiej skórki wywołanej obecnością sił nadprzyrodzonych.
Podróż z El Calafate na kemping Las Torres, znajdujący się w odległości kilku kilometrów od Porteria Laguna Amarga, jednego z dwóch wjazdów do parku, przebiegła sprawnie, chociaż nie bez przygód. Odległość 256 km to niewiele, droga wiedzie najpierw legendarną Ruta 40, a następnie w Cancha Carrera trzeba zjechać na lokalną drogę prowadzącą ku przejściu granicznemu w Cerro Castillo i dalej Ruta 9 aż do celu. 2/3 drogi to nawierzchnia szutrowa dobrej jakości. Wyjechaliśmy dosyć późno, ale za to w doskonałym nastroju i przy dobrej pogodzie. Filip z Ewą wcześnie rano pojechali do Perito Moreno, odległego o kilkadziesiąt kilometrów, spędzili tam przepisową godzinę na podziwianiu lodowca z tarasu widokowego, zrobili mnóstwo zdjęć i wrócili na śniadanie. Pobyt w El Calafate wydłużył się o godzinę czasu niezbędnego na zakupy upominków świątecznych, bowiem była to ostatnia większa miejscowość odwiedzana przed zbliżającymi się Świętami Bożego Narodzenia. Ja w tym czasie zajmowałem się aprowizacją na wyjazd do Torres del Paine w Supermercado La Anonima. Przed wyjazdem stanęliśmy jeszcze na chwilę na stacji paliw YPF, aby zatankować do pełna i napić się kawy z pysznymi argentyńskimi rogalikami croissant (medialunas). Podróż przebiegała sprawnie aż do momentu, kiedy na 5 km przed Tapi Aike Marzena zwróciła mi uwagę, że samochód stał się niestabilny, sugerując, że złapaliśmy gumę. Nie zareagowałem, bo samochód przejechał ponad 30 000 km trasą Panamericany i bezdrożach jej odgałęzień i do głowy mi nie przyszło, że to może się zdarzyć teraz. A jednak, kiedyś musiało się to stać. Pogoda gwałtownie się pogorszyła, zaczął padać deszcz i wiać silny wiatr, jednym słowem Patagonia w swej najlepszej odsłonie. Na szczęście przypomniałem sobie, że w samochodzie mam specjalny zestaw do wulkanizacji na zimno bez konieczności zdejmowania koła. Słowem cudowny środek na takie kłopoty, jakie nas spotkały. Gdyby nie F. i E., to nie zdołałbym pewnie rozszyfrować instrukcji obsługi napisanej w angielskim slangu inżynierów. Nie dość, że udało się to zrobić, to potrafiłem skutecznie zastosować się do instrukcji i osiągnąłem życiowy sukces, łatając oponę Jeepa z pasażerami na pokładzie w czasie patagońskiej burzy. Próbowałem sprawdzić trwałość mojej naprawy, ale ani na stacji paliw w Tapi Aike, ani w Cerro Castillo nie było zakładu wulkanizacyjnego (gomeria). Później się okazało, że na terenie Parku Torres del Paine nie ma stacji paliw, nie ma też zakładu wulkanizacji, a najbliższy znajduje się dopiero w Puerto Natales. Na szczęście moja naprawa okazała się skuteczna w długim okresie.
Kolację zjedliśmy w drogim hotelu Hosteria Las Torres, zbudowanym w amerykańskim stylu, który ma znośną cenowo restaurację, gdzie podają smaczne jedzenie, co sprawdziliśmy już pięć lat temu, gdy świętowaliśmy koniec trekkingu szlakiem W z grupą przyjaciół. Noc spędziliśmy na kempingu Campamento Las Torres – ja z Marzeną w namiocie na dachu Jeepa, a F. i E. w namiocie rozbitym nieopodal. Nazajutrz wyruszyliśmy na trasę wcześnie rano. Schronisko Chileno osiągnęliśmy po 1,5 godziny marszu, a dodatkowe 2 godziny zajęło nam podejście do Mirador Las Torres.
Końcowa część szlaku wiedzie stromym podejściem przez kamieniste zbocze na krawędź ogromnej niecki, w której spływająca z otaczających zboczy woda tworzy sporej wielkości staw-jezioro. Torres del Paine w całej okazałości widać dopiero po wejściu na krawędź. Widok przerasta wszelkie oczekiwania, zapiera dech w piersiach, gdy w tym samym momencie chce się wydać okrzyk zachwytu. Dotychczas zachmurzone niebo otworzyło się i wieże Torres del Paine można było podziwiać w całej okazałości. Rzeczywiście, tego miejsca nie da się porównać z niczym, co widziałem dotychczas, poza masywem FitzRoy oddalonym o 300 km stąd. Widok z półki skalnej, zawieszonej 150 m ponad taflą jeziora, jest niezwykły. W dole ciemnozielona woda jeziora intensywnie połyskująca w słońcu, z którego niemal pionowo wyłania się szeroka podstawa jasno-szarego granitu, poprzecinanego ciemnymi pionowymi smugami. Prawie pionowa ściana na wysokości kilkuset metrów wypłaszcza się na tyle, że na jej powierzchni może utrzymać się pole lodowo-śniegowe, z którego pionowo wystrzelają w górę trzy wieże Torres del Paine. Centralnie położona, środkowa wieża jest najbardziej wysmukła i zdecydowanie najwyższa. Jej majestat przytłacza. Utkany z rdzawej przędzy siatkowy całun okrywa szczelnie szczyty wież, które w słońcu wyglądają jak wyciosane z miedzi. Ich podstawy mienią się szeroką paletą szarości.
Spędziliśmy tutaj pewnie ponad pół godziny, delektując się magią chwili. Zejście do Refugio Chileno zajęło nam nieco ponad godzinę. Tam odpoczęliśmy wewnątrz, uzupełniając poziom płynów w organizmie. Wędrując na górskich szlakach, należy zawsze pamiętać o spożywaniu odpowiedniej ilości wody – odwodnienie jest bowiem bardzo niebezpieczne; brak wody jest gorszy niż brak pożywienia. Podczas gdy ja z M. wróciliśmy z nastaniem wieczora do kempingu Las Torres, młodzież wyruszyła na trasę W, mając na celu nocleg w Los Cuernos. Mój plan zakładał nocleg na kempingu Pehoe i następnego dnia przejazd katamaranem przez Lago Pehoe do Refugio Paine Grande oraz wyjście do Refugio Los Cuernos, z którego mamy niezwykłe wspomnienia sprzed lat. Kemping Pehoe jest prowadzony przez Sodexo, firmę cateringową znaną dobrze również w Polsce. Położony nad jeziorem Pehoe, w pobliżu przystani katamaranu, który utrzymuje trzy razy dziennie komunikację ze schroniskiem Paine Grande, jest bodaj najlepszą opcją założenia bazy w parku, gdy ma się do dyspozycji samochód. Widok na Lago Pehoe i położony po drugiej stronie masyw Paine Grande oraz nieco dalej na horyzoncie masyw Los Cuernos to jeden z najpiękniejszych krajobrazów, jakie widziałem – po prostu bajkowy. Kolacja w restauracji, położonej nad brzegiem Lago Pehoe, prowadzonej przez Sodexo, była niezła pod względem kulinarnym i niezwykła pod względem widokowym. Te wrażenia pogłębił i utrwalił w podświadomości na zawsze przenikliwy patagoński wiatr, który szalał za oknem, próbując wedrzeć się do wnętrza przez każdą szczelinę. Widok zielonej, pomarszczonej, z białymi grzywami fal, tafli jeziora Pehoe oraz groźnie wyglądających, poszarpanych szczytów masywu Paine Grande i Los Cuernos będzie mi zawsze się odsłaniał, kiedy wspomnę ten zakątek świata.
Ranek wstał cały skąpany w słońcu. Wiatr zelżał. Po śniadaniu, w tym samym cudownym otoczeniu, zaparkowaliśmy samochód na przystani w Pudeto i wyruszyliśmy w drogę do Refugio Los Cuernos, gdzie nie było już miejsc w schronisku, więc z konieczności M. zarezerwowała domek kempingowy (Cabana). Dzień był cudowny, bez pośpiechu, z lekkimi plecakami, szliśmy szlakiem, napawając się każdym krokiem. W Campamento Italiano natknęliśmy się na namiot F. i E. Oni pewnie już byli na szlaku w Dolinie Francuzów, w drodze do Campamento Britannico. Około szóstej po południu zameldowaliśmy się w Refugio Los Cuernos. Cabana za 129 USD oferuje nieoczekiwanie pełen luksus na końcu świata. W istocie rzeczy to niewielki drewniany domek z bali, położony na stromym zboczu prowadzącym do Lago Nordenskjold, u podnóża masywu Los Cuernos. Z małego tarasu roztacza się widok na jezioro Nordenskjolda, a szczyty Los Cuernos wchodzą do domku przez okna w dachu. Cała ściana od strony tarasu jest przeszklona, powodując, że u stóp łóżka widoczna jest tafla jeziora. Kolacja w wypełnionej do ostatniego miejsca jadalni schroniska była okazją do rozmów z innymi. Pobyt na tarasie w ciszy przedłożyliśmy ponad pociągający, skądinąd wieczorny gwar schroniska. Powrót do Refugio Paine Grande to trzeci raz przemierzany ten sam odcinek szlaku, ale muszę przyznać, że nie odczuwaliśmy nawet cienia znużenia. Za każdym razem było inaczej, równie pięknie jak na początku. F. i E. dotarli do Paine Grande na 30 minut przed planowanym rejsem powrotnym katamaranu do Pudeto. Oboje byli krańcowo zmęczeni, ale widocznie szczęśliwi. Udało się im zrobić z nadwyżką kultową trasę W. W ciągu trzech dni przemierzyli 70 km, w większości z pełnym obciążeniem (plecaki, namioty, prowiant). Kolacja w sprawdzonej restauracji nad Lago Pehoe była podsumowaniem naszego wspólnego pobytu. To był wspaniały wieczór, pełen opowieści ze szlaku i niezwykłych wrażeń. Sodexo, znane ze stołówek zakładowych w Polsce, potrafi prowadzić niezłe restauracje, o czym wiedziałem po doświadczeniach w INSEAD w Fontainebleau. Nasza uczta tutaj, w Torres del Paine, składała się z chilijskiego, świeżego łososia i wołowiny oraz dobrych chilijskich win (Chardonnay i Cabernet Sauvignon Reserva – Casillero del Diablo, Concha y Toro). Ewa nazajutrz odlatywała z El Calafate do Buenos Aires, a stamtąd do Warszawy. My we trójkę kontynuowaliśmy podróż Rubiconem, udając się do Chile, by przemierzyć Carretera Austral.