Franca Austral Ballenas – Puerto Piramides Valdez – Puerto Madryn

Drogą RP 259 do RN 40 a następnie RP 25 jadąc przeciąłem na wschód patagoński step w stanie Chubut do Trelew. RP 25 to droga asfaltowa dobrej jakości prowadząca w pierwszej części przez pagórkowaty teren położonym na wysokości ok. 1000 m n.p.m.. Farmy owiec znajdowały się w dużych płaskich dolinach otoczonych wzgórzami.  Przejeżdżaliśmy obok stad pięknych owiec pasących się na dużych połaciach stepu,  droga wspinała się na wzgórze i zjeżdżała do kolejnej doliny. W połowie drogi, gdy dojechaliśmy do Rio Chubut krajobraz się zmienił, dalej trasa prowadziła przez płaskowyż lekko nachylony w kierunku wschodnim, tak że na przestrzeni 300 km z poziomu 600 m n.p.m. zjechaliśmy do morza. Stada owiec widoczne najczęściej w oddali  towarzyszyły nam przez całą drogę. Jadąc przez te ogromne przestrzenie nie można się oprzeć wrażeniu, że pomimo iż puste to są zagospodarowane i całkowicie podzielone przez ludzi, czego widocznym świadectwem są ogrodzenia z drewnianych kołków i drutu widoczne wszędzie.

Tankowałem po drodze dwukrotnie w każdej napotykanej na drodze stacji paliw, pierwszy raz gdy od RN 40 w Tacko odchodziło na wschód odgałęzienie RP 259 a następnie  w połowie drogi na stacji paliw w Paso de Indios położonej w głębokim interiorze. Tutaj zatrzymaliśmy się na kawę, ale jedyne co można było otrzymać to za darmo wrzątek z ogromnego pojemnika, który jest źródłem płynu wlewanego przez kierowców do termosów, by w drodze dolewać do tradycyjnych naczyń z tykwy z liśćmi yerba mate. W Patagonii na każdej stacji stoją takie pojemniki, można tu także kupić kilka rodzajów yerba mate. Tradycja picia yerba mate to najbardziej charakterystyczna cecha życia codziennego w Argentynie nie spotykana praktycznie nigdzie indziej. Dla wielu Argentyńczyków pierwszą czynnością po przebudzeniu jest uzupełnienie termosa z wrzątkiem i zalanie świeżych liści mate w małym pojemniku z tykwy lub z wykonanego z różnych rodzajów drewna.  Następnie przez cały dzień pije się jasnożółtą   ciecz przez metalową rurkę dolewając co jakiś czas gorącej wody z termosa. Pojemnik z yerba mate i termos Argentyńczyk bierze ze sobą wszędzie, do pracy, na zakupy, na spacer. Picie mate to rytuał i silne przyzwyczajenie. To cecha charakterystyczna „prawdziwego” Argentyńczyka.  Pojemnik napełniony do pełna drobno pociętymi liśćmi yerba mate zalewa się niewielką ilością wrzątku, tak aby na powierzchni pozostały suche. Pierwszy łyk mate po zaparzeniu jest niezwykle mocny, gorzki i w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że smakuje. Później dolewa się gorącej wody z umiarem a napój zaczyna smakować, rozmowa zaczyna się kleić, a praca idzie do przodu. Argentyńczycy święcie wierzą, że ma on właściwości energetyczne i pobudza umysł. Yerba mate uprawia się głównie w prowincji Missiones, gdzie jak mówią, to imigranci z Polski przejęli zwyczaj picia tego napoju od Indian Guarani, który rozprzestrzenił się na cały kraj. Jeszcze dzisiaj spora część uprawy i produkcji yerba mate w Argentynie znajduje się w rękach potomków polskich imigrantów.

By dojechać na Półwysep Valdez do Puerto Piramides należało się skierować RN 3 na północ 100 km na północ i później  60 km na wschód zostawiając Puerto Madryn po drodze. Puerto Piramides jest centrum organizacji wycieczek małymi łodziami płaskodennymi by obserwować wieloryby. Dotarliśmy tutaj po przejechaniu blisko 1000 km przed zmrokiem, który w grudniu zapada późno, bo ok. 22.00. Puerto Piramides to miejscowość składająca się z kilkunastu hoteli, dwóch guesthouse’ów i tyluż restauracji. Na miejscu okazało się, że większość hoteli i tańszych pokojów była już zajęta. Było zimno, my zmęczeni, więc camping nie wchodził w grę. Zdecydowaliśmy się zatem spędzić noc w ekologicznym (nie wiem co to miało znaczyć) hotelu Hosteria ecologica El Nomade. Wziąwszy pod uwagę, że godzina była późna i widoków na sprzedaż wolnych łóżek już nie było, pomyślałem że mam szansę otrzymać zniżkę jeśli właściciel będzie myślał rozsądnie i rzeczywiście utargowałem 100 Pesos (30%).  Kolację zjedliśmy w taniej, jak na tutejsze warunki, restauracji drogiego Hotelu El Celeste.

Nazajutrz rano Marzena kupiła wycieczkę w biurze turystycznym Hidrosport, które oferowało relatywnie małe łódki, więc mieliśmy nadzieję, że będzie kameralnie. I tak było ponad 30 osób, które w ostatniej chwili wysypały się z autobusu przybyłego z Puerto Madryn. Nie miałem pojęcia czego się spodziewać. Czytałem gdzieś, że stojąc w październiku na plaży w Puerto Madryn można słyszeć oddech przepływających obok wielorybów.  Nie potrafiłem sobie tego wyobrazić, nie wiedziałem co o tym myśleć.  Przed wypłynięciem o 12.00 pojechaliśmy na wzgórze nad miastem – Punto Piramides, skąd jak nas poinformowano można zobaczyć wieloryby. Na początku zobaczyliśmy tylko lwy morskie wylegujące się w dole na plaży. Gdy zrezygnowani zbieraliśmy się do odejścia nagle pojawiły się – dwa wieloryby po jednej stronie zatoczki i aż trzy po drugiej w dalszej odległości. Matka i mały wieloryb baraszkowały w odległości ok. 100 m od nas, doskonale widoczne gołym okiem. Najpierw pojawiały się fontanny wody i wydychanego powietrza, później grzbiet, płetwa, a na koniec wychodził z wody łeb ogromnego ssaka. Nie odpływały przez dłuższy czas pozostając blisko plaży, na którą niestety nie można było zejść, więc ze wzgórza obserwowaliśmy zabawę, która była lekcją pływania dla małego wieloryba.  Po pół godzinie  odjechaliśmy by zdążyć na wycieczkę. Wyprawa w morze była przeżyciem nie z tego świata. Gdy łódź oddaliła się od brzegu na kilka kilometrów, wokół pojawiło się całe stado wielorybów Franca Austral. Sapały, prychały, waliły płetwami ogonowymi rozpryskując fontanny wody. Pomimo, że łódź wcale nie była mała, to chwilami miałem obawę, że każdy z nich, gdyby tylko chciał, mógłby nas wywrócić machając płetwą. Dorosły osobnik wieloryba Franca Austral dochodzi do 18-20 m długości i 30 t wagi. Pływa relatywnie wolno osiągając prędkość do 10 km/h.  Podniecony filmowałem sceny to z prawej, to z lewej strony burty. Marzena trzaskała zdjęcia jakby strzelała z karabinu maszynowego.  Przewodnik powiedział, że w tym relatywnie małym akwenie, jakim jest Bahia Nueva, w szczycie sezonu, w październiku, przebywa 1800-2300 wielorybów! Nie wiadomo z jakich przyczyn, ale upodobały sobie tą właśnie zatokę jako miejsce rozmnażania się i przybywają tutaj co roku pod koniec sierpnia pozostając do połowy grudnia.  Teraz zrozumiałem, że nie sposób było na nich nie natknąć, a od warunków pogodowych zależy charakter spotkania. W listopadzie samce już odpłynęły  w kierunku Antarktydy, a samice pozostaną tutaj do połowy grudnia, kiedy małe będą już na tyle dorosłe i wyedukowane, że również będą mogły opuścić rejon w którym się urodziły. Półtoragodzinna wycieczka łodzią po Bahia Nueva w okolicach Puerto Piramides to niezapomniane wrażenia,  które pozostaną na całe życie.

Cały półwysep Valdez jest Parkiem Narodowym wpisanym na listę  Światowego Dziedzictwa Natury. Po południu pojechaliśmy jeszcze do Punto Delgado i Caleta Valdez, gdzie można było zobaczyć lwy morskie, foki i pingwiny Magellanic. Niestety nie udało nam się zaobserwować największych przedstawicieli rodziny delfinów Orca nazywanych Killer Whale, ponieważ polują na młode pingwiny i foki wpływając za nimi na plażę, co stwarza mrożące krew w żyłach, niepowtarzalne widowisko.

Noc spędziliśmy w  tanim pensjonacie Hosteria Hidrocampo w Puerto Madryn, które jest nowoczesnym miastem czerpiącym spore dochody z największej w Argentynie huty aluminium oraz turystyki. Wielu spotkanych turystów opowiadało, że w październiku chodząc nabrzeżną promenadą można tutaj rzeczywiście zobaczyć wieloryby. Puerto Madryn leży na krańcu Bahia Nueva więc nie powinno w tym być nic dziwnego. Jednakże większość  turystów zamieszkujących dziesiątki nowych i drogich hoteli przyciąga tutaj Park Narodowy Półwyspu Valdez, do którego stąd jest zaledwie 60 km. Kolację zjedliśmy w zatłoczonej nawet o 22.30  Cantina Nautica specjalizującej się w owocach morza. Dania z ryb serwują rzeczywiście doskonałe i przyzwoitych cenach, a kelnerzy mówią świetnie po angielsku, chociaż restauracja ta obsługująca często turystów jest również ulubionym miejscem mieszkańców Puerto Madryn. Nazajutrz czekała nas długa droga do El Chalten, więc nie siedzieliśmy tam długo i zamiast wina do kolacji piliśmy wodę. Po przybyciu do pensjonatu włączyłem komputer, sprawdziłem pocztę, zrzuciłem zdjęcia, wybrałem najlepsze i wyeksportowałem je do Picasa WEB Album, by znajomi mogli jak najszybciej je zobaczyć. W efekcie położyłem się o 2.30. A przecież jesteśmy na wakacjach.