Tegucigalpa – dzień 22


Zobacz dużą mapę

W stolicy nie zatrzymaliśmy się, jako, że miasta nas specjalnie nie interesują, jeśli nie mają ciekawej historii i godnych zobaczenia zabytków.

Po drodze zjechaliśmy z Panamericany do San Vincente, leżące u stóp pięknego wulkanu o tej samej nazwie i dwóch wierzchołkach.  Miasto nas rozczarowało, centrum zaniedbane, tylko kościół przy rynku okazał się godny uwagi. Granicę z Hondurasem przekroczyliśmy późnym popołudniem. Do Tegucigualpy udało nam się przed północą po wyczerpującej psychicznie podróży w ciemnościach przez góry. Zajechaliśmy na puste lotnisko, by sprawdzić rozkład lotów do miasta najbliższego Coban, jednego z najwspanialszych zabytków kultury Majów, który Marzena koniecznie chciała zobaczyć. Okazało się, że najbliższe lotnisko to San Pedro oddalone o blisko dwieście kilometrów. Na ten wypad potrzeba było zatem dwa dni.  Marzena nie mogła odżałować, że nie pojechaliśmy tam z Gwatemali, kiedy podróżując z Tikal do Gwatemala Antigua przejeżdżaliśmy zaledwie 60 km od Coban. Wtedy byliśmy tak skoncentrowani na Gwatemali, że nie zauważyliśmy najlepszego logistycznie rozwiązania na odwiedzenie Coban. Z Tegucigualpy  do Coban drogą lądową trzeba jechać blisko 500 km w jedną stronę, co oznacza całodzienną podróż. Marzena była niepocieszona, ale zdecydowaliśmy, że Coban będzie głównym celem w Hondurasie w drodze powrotnej, za rok. Do hotelu McArthur, polecanego jako jeden z niewielu w starej części Tegucigualpy, zaprowadził  nas patrol policji, bowiem wiele ulic w centrum było zamkniętych ze względu na odbywające się właśnie wybory składu Sądu Najwyższego i za żadne skarby nie trafilibyśmy do celu sami.