La Libertad – dzień 21


Zobacz dużą mapę

Poruszając się w dół drogą nr 12 oraz 6W dotarliśmy do CA2 w okolicach miasta Ciamarron. Celem naszej podróży  była nadmorska miejscowość La Libertad w Salwadorze, miejsce gdzie spodziewaliśmy się zobaczyć jedne z najpiękniejszych plaż nad Pacyfikiem i być może zostać trochę na odpoczynek. Po przekroczeniu granicy droga wiodła nad Pacyfikiem. Carratera Litoral to jedna z najpiękniejszych dróg w rejonie Ameryki Środkowej. Dosyć szybko udało się nam dotrzeć do Playa El Sunzal, którą zachwalają przewodniki, ale rozczarowani infrastrukturą i brakiem możliwości znalezienia sensownego noclegu ruszyliśmy dalej. Kolejna plaża El Tunco okazała się szpanerskim siedliskiem i tak chcąc nie chcąc znaleźliśmy się w samym La Libertad. Nie mając w zasadzie wyboru,  trochę przestraszeni obecnością  strażników uzbrojonych w długą broń w miejscach publicznych ,na stacjach benzynowych, przy wejściu do restauracji, hotelu, wszędzie, wjechaliśmy na parking hotelu Pacific Sunset w La Libertad strzeżony przez dwóch strażników i tutaj zostaliśmy na noc. Hotel przypomina polskie hotele okresu realnego socjalizmu i nic w tym dziwnego, bo jest własnością państwowego biura podróży. Wyjazd na kolację koniecznie  taksówką (nowa Toyota pick up za dwa dolary), bo obsługa hotelowa nie rekomendowała spaceru po mieście po zapadnięciu zmroku. I tutaj wyjaśnienie. Trochę z wrodzonej ostrożności, trochę pod wpływem info zawartych w internetowych blogach, a głownie pod wpływem bieżących opinii spotykanych w drodze ludzi, podróżników takich jak my, mieszkańców osad, miast, pracowników hoteli, restauracji, wreszcie policji z która mieliśmy stały kontakt, bo była źródłem informacji i kierunku naszej jazdy, podejmowaliśmy środki bezpieczeństwa, które post factum wydawały się w większości przypadków nadmierne, ale słyszeliśmy z bezpośrednich relacji wystarczająco dużo ostrzeżeń, by tak właśnie czynić.

Tak samo dużo czasu, a czasem nawet więcej niż wyszukiwanie miejsc na nocleg zajmuje nam wyszukiwanie miejsc na spożywanie głównego posiłku dnia, czasem jest to lunch, ale z reguły kolacja.  W naszym wieku celebrowanie ważnych i mniej ważnych wydarzeń, ale z reguły głównego posiłku, gdy nie ma większych ograniczeń czasowych przekształca się w ceremonię wyboru miejsca, później wyszukiwania potraw a następnie odpowiedniego wina. To może wydawać się pretensjonalne, ale tacy jesteśmy i wcale nie chodzi o trochę luksusu, a raczej o stworzenie możliwości delektowania się sobą, przyjaciółmi w sprzyjających  warunkach. W tej podróży czas nie był twardym ograniczeniem, więc w relacjach można znaleźć stosunkowo dużo opisów gastronomicznych specjałów i kulinarnych wydarzeń. W La Libertad nie było problemu, wszystkie przewodniki i internetowe poszukiwania wskazywały na restaurację Punta Roca założoną jakiś czas temu przez amerykańskiego windsurfera o nazwisku Bob Rotterham. O ile amerykańskie restauracje, a już na pewno amerykańska kuchnia, nie są wyznacznikiem najwyższych kulinarnych standardów, to w tym przypadku jest to wyjątek od reguły. Tutaj zjedliśmy najlepszy seafood w Ameryce Środkowej, obsługa znakomita, doskonałe koktajle, tak, że wybór win ograniczający się do dwóch w  kategorii białe i czerwone nie przyćmił znakomitego wrażenia i wspomnień z tego wieczoru. Dotarliśmy na miejsce nieco po 20-tej i okazało się, że w przestronnej restauracji na górnym tarasie zastaliśmy tylko dwa zajęte stoliki. Być może to nie sezon, być może to późna godzina jak na Salwador, upewniliśmy się więc, że kuchnia pracuje do 22-giej. Zamówiliśmy ceviche, krewetki a la plancha  i ryby  z dzisiejszego połowu w całości (dorada, seabass). Te niewyszukane potrawy były po prostu znakomite, tanie ale całkiem dobre Savignon Blanc 2006  było  uzupełnieniem tej uczty. Tę kolację będziemy długo pamiętać. Miejsce jest wspaniałe, widok na Pacyfik urzekający o czym mogliśmy się przekonać nazajutrz. Na poranny spacer po plaży wyruszyliśmy prawie o świcie, bo już o 6.30. Plaża była pusta, widoki wspaniałe. Gdy dotarliśmy do portu, targ rybny trwał w najlepsze, chociaż to była niedziela. Na końcu mola można było zobaczyć jak podnosi się łodzie rybackie za pomocą dźwigu, które następnie znajdują swoje stanowiska postojowe na wózkach na molo. Targ rybny bardzo ciekawy, zdjęcia dobrze oddają różnorodność owoców morza łowionych przez miejscowych rybaków.  W bezpośrednim sąsiedztwie targu rybnego, przy plaży znajduje się ciąg barów i małych restauracji. Tam właśnie zjedliśmy śniadanie w towarzystwie rybaków, którzy skończyli połów. Tradycyjne śniadanie – jajecznica z cebulą, pomidorami, papryką i czarna fasola. Sok ze świeżych pomarańczy jako podstawowy napój, kawa na zakończenie. Powrót plażą do hotelu w ciepłych promieniach słońca ujawnił biedę niektórych sąsiadujących zabudowań. Tuz po 9-tej ruszyliśmy w drogę zamierzając opuścić Salwador tego samego dnia.