Bogota – dzień 40 i 41


Zobacz dużą mapę

Kolumbia należy od wielu lat do państw o największym zagrożeniu atakami terrorystycznymi oraz przestępczością zorganizowaną i pospolitą. – takie ostrzeżenia spotyka się w zdecydowanej większości przewodników, informacji turystycznych w Internecie oraz na oficjalnych stronach informacyjnych ministerstw spraw zagranicznych wielu krajów, które dodatkowo zwracają uwagę na rozliczne inne niebezpieczeństwa czyhające na turystów wyjeżdżających do tego kraju. Podróżowanie własnym środkiem transportu uznaje się przy tym za najmniej bezpieczną formę przemieszczania się w Kolumbii. Jednocześnie w komentarzach podkreśla się poprawę na lepsze, jaka nastąpiła w ostatnich latach. Narkomafia i lewicowe organizacje terrorystyczne mają w przeszłości na swoim koncie wiele przestępstw w tym także morderstw i porwań, które dotknęły również turystów. Mając to wszystko na uwadze zdecydowaliśmy wysłać samochód statkiem bezpośrednio do Ekwadoru rezygnując tym samym z przejazdu Panamericaną przez Kolumbię, który z portu Cartagena wiedzie przez Medellin, Bogotę, Cali do granicznego Ipiales.

Rozmowy ze spotkanymi w podróży ludźmi, którzy odwiedzili Kolumbię kreowały w nas powoli mniej groźny obraz i wręcz optymistyczny pogląd na temat bezpieczeństwa a jednocześnie budziły obawy, że wiele tracimy nie jadąc do jednego z najbardziej ciekawych i atrakcyjnych turystycznie krajów Ameryki Południowej. Dlatego postanowiliśmy polecieć do Kolumbii samolotem by na własne oczy przekonać się jak jest naprawdę. Decyzja podjęta ad hoc wprowadziła dodatkowy element niepewności, ponieważ całą eskapadę operacyjnie realizowaliśmy przy pomocy nieocenionego Internetu. Książkowych przewodników nie sposób było kupić w Panamie. Także później w Bogocie, która posiada wspaniałe, najlepsze w Ameryce Południowej, księgarnie, dostępne były tylko pseudo-przewodniki kolumbijskie. Inna sprawa, że z liczących się wydawnictw, tylko Lonely Planet wydał kolumbijski Travel Guide, ale że komentarze o bezpieczeństwie są krytyczne, to książka jest w Kolumbii nie do kupienia.

Zaraz po zakończeniu odprawy celnej w Puerto Manzanillo, z niewielkim bagażem na pięć dni w którym znalazło się miejsce na buty do biegania, pojechaliśmy taksówką na lotnisko do Panama City. Nie zakupiliśmy wcześniej biletów biorąc poprawkę na możliwe komplikacje z odprawą i załadowaniem auta do kontenera. Wiedza o rozkładzie lotów zaczerpnięta z Internetu kazała nam się śpieszyć, by zdążyć na ostatni samolot odlatujący do Bogoty. W ciągu trzech godzin dotarliśmy na lotnisko w Panama City, tuż przed odlotem samolotu. Zakupiłem bilety pokonując nieoczekiwane trudności, wynikłe z konieczności posiadania biletu powrotnego. Długo tłumaczyłem szefowej działu sprzedaży biletów, że nie zamierzamy wracać do Panamy, lecz do Polski, naszego kraju ojczystego, ale to dopiero za kilka miesięcy z Argentyny lub Chile i nie mamy jeszcze biletu powrotnego, ponieważ na dobrą sprawę nie podjęliśmy decyzji kiedy i skąd. Po 20 min wyjaśnień zakupiłem bilety dla nas obojga na trasie Panama-Bogota–Guayaquil, co spełniało warunek wyjazdu z Kolumbii, a znalezienie pomysłu na tłumaczenie się w Ekwadorze zostawiliśmy na później Na pokład samolotu weszliśmy dosłownie w ostatniej chwili i po upływie godziny wylądowaliśmy w Bogocie, szczęśliwi, że pracochłonna i wysoce stresująca, bo obarczona dużą dozą niepewności, operacja wysyłki Rubiego w kontenerze do Guayaquil jest za nami i rozpoczyna się drugi etap naszej wyprawy.

Uprzednio, poszukując w Internecie noclegu w Bogocie trafiliśmy na Hostal Platypus, który miał entuzjastyczne opinie. Niestety nie było czasu na wcześniejszą rezerwację internetową, później w podróży dostęp był utrudniony a telefon nie odpowiadał. Pomimo to pojechaliśmy taksówką do dzielnicy La Candelaria, gdzie znajduje się Platypus, bezpośrednio z lotniska. Miejsc nie było ale okazało się, że ten sam właściciel uruchomił niedaleko, na rogu Avenida Jimenez i Carrera 3, hotelik Casa Platypus we wnętrzach starego przestronnego budynku kolonialnego. Cena nieco ponad 30 $ nie była odstraszająca, więc szczęśliwi, że pełen wrażeń dzień się tak dobrze kończy zdecydowaliśmy zostać na trzy noce. Przed pójściem do łóżka skorzystaliśmy z doskonałej infrastruktury dostępu do Internetu surfując szybko do 1-ej w nocy na hotelowych nowiutkich monitorach szerokoekranowych wysokiej jakości, pomimo, że mamy własnego laptopa a w hotelu jest sieć bezprzewodowa. Mogliśmy korzystać z dostępu równocześnie, co dotychczas sprawiało nam zawsze problemy, bowiem w podróż zabraliśmy tylko jeden laptop. Było dla mnie pewnym zaskoczeniem, że w zasadzie we wszystkich krajach Ameryki Łacińskiej wszędzie w hotelach, w wielu restauracjach i kawiarniach, nawet na stacjach benzynowych w dużych miastach jest bezprzewodowy bezpłatny dostęp do Internetu. Proszę sobie wyobrazić jakie jest uzależnienie współczesnego człowieka w podróży od Internetu, skoro żałuję, że nie wzięliśmy dwóch komputerów. W ciągu dwóch godzin, korzystając z informacji dostępnych w Internecie ułożyliśmy program pobytu w Bogocie i zdecydowaliśmy pojechać wynajętym samochodem do Armenii w departamencie Quindo, by zobaczyć plantacje kolumbijskiej kawy i spędzić noc na prawdziwej hacjendzie w prawdziwej fince (finca to dom właścicieli plantacji kawy). Optymizm nas rozpierał, z niecierpliwym oczekiwaniem na następny dzień poszliśmy spać, tylko prognozy pogody, przewidujące deszcz w ciągu całego pobytu troszeczkę nas martwiły.

Nazajutrz rano pierwszym punktem programu było Cerro Monserrate, które jest doskonale widoczne z tarasu na dachu Casa Platypus. Później zwiedzanie Casa Bolivar i lunch w studenckim barze w okolicach Universidad de los Andes, chyba najlepszej uczelni wyższej w Kolumbii. Okolice uniwersytetu są patrolowane przez prywatną policję z psami, które mają zadanie strzec przed terrorystami i handlarzami narkotyków. Na teren uniwersytetu można wejść tylko na zaproszenie studenta lub pracownika naukowego; kontrole są drobiazgowe. Później spacer po La Candelaria, ze szczególnym uwzględnieniem Plaza Bolivar i okolic, gdzie znajdują się najważniejsze zabytki Bogoty i kompleks zabytkowych budynków publicznych (Katedra, Parlament, Kolegium San Bartolome, Ratusz Miejski). Po południu poszliśmy do Centro Cultural Gabriel Garcia Marquez, gdzie poza wieloma instytucjami kulturalnymi znajduje się także bardzo dobra kawiarnia Juan Valdez Cafe, która zaprzecza powszechnej opinii, że Kolumbia produkuje najlepszą kawę na świecie, tylko nie można się o tym tutaj przekonać, ponieważ wszędzie serwuje się podłą kawę i w dodatku źle zaparzoną. Rzeczywiście, produkcja kawy to jedno a umiejętność jej palenia i przyrządzenia to drugie.

Rano zrobiłem trening biegowy; wysokość 2700 m npm dawała się we znaki, ale później samopoczucie miałem znakomite. Tego dnia niewątpliwie największym wydarzeniem stała się wizyta w Museo de Oro. Szedłem tam raczej z przymusu, poniekąd dla towarzystwa Marzeny. W ulewnym deszczu dotarliśmy do budynku muzeum, który się mieści przy Avenida Jimenez kilkaset metrów od Casa Platypus. Zwiedzanie zaczęliśmy od kafejki w podziemiach, w której kawa była doskonała. Tak właśnie powinno być wszędzie w Kolumbii, pomyślałem. Już w pierwszej sali muzeum zorientowałem się, że to coś niezwykłego. Indywidualny zestaw głośnomówiący informował, że czas nagrania to prawie 6 godzin, więc czas zwiedzania przewidzieć można na 8 godzin, a to przecież cały dzień! Jednakże już pierwsze eksponaty i odsłuchanie zainteresowało mnie ogromnie. W trosce o zachowanie własnego rytmu zwiedzania wg indywidualnych zainteresowań umówiliśmy się, że po dwóch godzinach nawiążemy kontakt sms-owy i postanowimy co dalej. Czas minął szybko, a ja byłem w połowie ekspozycji. Marzena jak się okazało, obejrzała jeszcze mniej, bo dopiero pierwsze piętro, a to mniej więcej 1/3 ekspozycji. Zdecydowaliśmy, że następny kontakt nastąpi za kolejne dwie godziny. Przyspieszając w końcówce skończyliśmy zwiedzanie po 5 godzinach, Jeszcze chyba nigdy w życiu nie byłem w muzeum tak długo. Trudno wyrazić w słowach wrażenia, więc zachęcam wszystkich, którzy nie mogą wybrać się do Bogoty, do zwiedzania Museo de Oro w Internecie, bowiem tutaj także zbiory tego muzeum są pokazane wyjątkowo dobrze i oddają to co najważniejsze w „realu”. Na koniec, powiem tylko, że nie wyobrażałem sobie nawet w małej części różnorodności i wielkości zbiorów przedmiotów, ozdób i wotów ofiarnych wykonanych ze złota, które w cywilizacji prekolumbijskiej nie miało żadnej wartości komercyjnej, a tylko artystyczną.

Doskonałego wrażenia z wizyty muzeum dopełniła uprzejmość obsługi w recepcji, kiedy na pytanie o dobrą restaurację z lokalnym menu, jedna z pań w strugach deszczu zaprowadziła nas pod wskazany adres byśmy przypadkiem nie zabłądzili.

Korzystając z chwilowego przejaśnienia, po południu wałęsaliśmy się po starej dzielnicy La Candelaria, jeszcze raz odwiedzając Plaza Bolivar.

Wieczorem przyprowadziłem samochód wypożyczony w Budget na parking w pobliżu hotelu by móc wcześnie rano wyruszyć do Armenii w departamencie Quindo i zobaczyć słynne plantacje kolumbijskiej kawy. Na pożegnanie Bogoty nie wybraliśmy się do trendy baru, ani do rankingowej restauracji lecz do małej, bardzo przyjemnej kafejki La Ventana, położonej niedaleko przy Avenida de Lima. Z trudem znaleźliśmy miejsce, siedliśmy na pierwszym piętrze, przy ogromnym oknie z widokiem na przystanek autobusowy, zatłoczoną ulicę i rondo. Było wspaniale i nie ważne, że zapomniałem co tam jadłem, bo nie to a klimat latynoskiej melancholii, przytulających się ostentacyjnie młodych ludzi, głośne rozmowy i cicha muzyka w tle, jest wspomnieniem tamtego wieczoru.